le brakowało, żebym powrócił i pomógł wujowi do przejścia Rubikonu.
Ruszyłem jednak w kierunku Wrangel przez St. Mary, aż do zatoki Królowej Charlotty, handlując po drodze wódką i zatrzymując czółno przy każdej osadzie. Nadciągała zima, mróz chwytał, gęstniała woda. Wracałem właśnie do Juneau, gdy nadeszło słówko od mojej dziewczyny. — Przyjeżdżaj — powtórzył mi wysłaniec, stary Indjanin. — Killisnoo powiada: „przyjeżdżaj natychmiast“. — Co się stało? — zapytałem. — Wódz George — odrzekł — Potlach[1] Killisnoo będzie żona.
Hm, sprawa kiepska. Wiatr północny wyje, fala zamarza natychmiast, chlusnąwszy w łódkę, a ja i moja nędzna szalupa miotamy się w kleszczach mrozu o sto mil od Dyea. Wziąłem sobie jako „załogę“ wyspiarza z Douglass, ale w połowie drogi morze zmyło go z dziobu. Zawróciłem, kołowałem, robiłem wszelkie możliwe poszukiwania, trzy razy przeciąłem prąd — ani śladu.
— Zapewne obmarzła na nim skorupa lodowa — wtrącił Dick, przerywając tok narracji i rozwieszając nad piecem jedną z sukienek Molly. — Poszedł na dno, jak kawał ołowiu.
- ↑ Indyjska uczta weselna.