— Zapewne. Tak więc jechać musiałem sam i napół żywy dotarłem do Dyea późnym wieczorem, pociemku. Korzystając z przypływu, dobiłem do brzegu i wryłem się w ląd przy ujściu rzeki. Nie mógłbym posunąć się już ani o cal, gdyż słodka woda zamarzła zupełnie. Liny, bloki i cały takelunek obrósł lodem, nie mogłem więc myśleć o spuszczeniu głównego lub przedniego żagla. Przedewszystkiem więc łyknąłem półkwaterek czystej (z wiezionego ładunku), a potem, zostawiwszy wszystko gotowe do odjazdu, okręciłem się derką i poszedłem po równinie ku obozowisku Indjan. Tak, bez wątpienia, święto było uroczyste. Plemię Chilcat stawiło się w pełnym rynsztunku: psy, dzieci, łódki. Tak samo Małe Łososie, Psie Uszy i mieszkańcy rozlicznych Misji. Dobre pół tysiąca dzikich uświetniało wesele mojej Tilly, a w promieniu dwudziestu mil ani jednego białego człowieka.
Nikt mnie nie poznał, gdyż derka osłaniała głowę i kryła twarz, toteż brodziłem po kolana w powodzi psów i dzieci, dopóki nie wysunąłem się na czoło prześwietnego zgromadzenia. Uroczystość odbywała się pośród drzew na wielkiej równinie, oświetlonej mnóstwem ognisk. Śnieg ubity mokasynami, wyglądał nie gorzej od Portlandzkiego cementu. Dotarłem do Tilly. By-
Strona:PL Jack London-Serce kobiety.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.