postępujące z tyłu. Van Brunt podniósł prawą rękę na znak pokoju, — gest wspólny wszystkim narodom, — i krajowcy odpowiedzieli nań znakiem pokoju. Jednak ku rozczarowaniu Brunta z tłumu wybiegł człowiek odziany w skóry i wyciągnął rękę z dobrze znajomem poufałem „Hello“! Twarz pokrywał mu zarost, policzki i czoło spalone były na bronz, jednak Van Brunt poznał odrazu w nim człowieka swojej rasy.
— Kto pan jesteś? — zapytał, chwytając wyciągniętą dłoń — Andrée?
— Kto to jest Andrée? — zapytał z kolei człowiek ubrany w skóry.
Van Brunt popatrzył nań uważnie:
— Oho! Widzę, że pan mieszka tu już kawałek czasu!
— Pięć lat — odrzekł człowiek w futrach, z bladym błyskiem dumy w źrenicach. — Ale chodźmy pogadać.
— Niechaj rozbiją namioty koło mnie — dodał, widząc spojrzenie, rzucone przez Van Brunta na oddziałek. — Stary Tantlatch zajmie się niemi. Chodźmy.
Ruszył naprzód wielkiemi krokami. Van Brunt szedł za nim przez całą osadę. Jurty ze skór jelenich porozrzucane nieprawidłowo stały w miejscach, gdzie znajdowały grunt najodpowiedniejszy. Van Brunt wodził okiem i coś liczył.
Strona:PL Jack London-Serce kobiety.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.