— Dziwne spotkanie, swoją drogą — dodał, spojrzawszy dookoła i przysłuchawszy się przez chwilę żałosnej pieśni kobiecej.
— Męża jej zdławił niedźwiedź, ona zaś bierze to bardzo do serca.
— Psie życie! — Van Brunt ruchem ust wyraził swój wstręt. — Mam nadzieję, że po pięciu latach takiej egzystencji cywilizacja będzie miała swój urok. Cóż powiecie?
Twarz Fairfaxa wyraziła upór.
— Nie wiem. To są przynajmniej uczciwi ludzie i żyją w zgodzie ze swoimi zapatrywaniami. Niema w nich żadnych komplikacji, niema tysiąca i jednego rozgałęzień każdego uczucia. Kochają, boją się, nienawidzą, gniewają i cieszą w zrozumiały, wyraźny i jasny sposób. Być może, że jest to życie zwierzęce, ale w każdym razie jest to życie łatwe. Niema kokieterji, ani igrania uczuciem. Jeżeli kobieta kocha — nie zawaha się powiedzieć tego, jeżeli nienawidzi — powie również, a później, o ile chcecie, możecie ją wytłuc. W każdym razie ona wie doskonale, co wy myślicie, a wy wiecie, co ona myśli. Niema pomyłek ani nieporozumień. Ma to swój urok po kapryśnej gorączce cywilizacji. Rozumiecie?
— Tak. To jest dobre życie — dodał po pauzie — wystarczająco dobre dla mnie i nie mam zamiaru go zmieniać.
Strona:PL Jack London-Serce kobiety.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.