wieka i oddawałaś mu się całkowicie, ale wszystko co masz, jest zbyt ubogie, zbyt proste. Ubogie i proste — on zaś jest cudzoziemcem. Nie znałaś go nigdy i nigdy poznać nie potrafisz. Tak już sądzono. Trzymałaś go w ramionach, ale nie posiadłaś serca, serca człowieczego z jego wiosną i jesienią, z jego snami o śmierci barbarzyńskiej. Marzeniem, straconym marzeniem był dla ciebie. Chwytałaś odbicie, pojmałaś cień i drzwi otworzyłaś widmu męża. Tak działo się niegdyś z córami ludzkiemi, których piękno wybrali bogowie. I, Thom, o Thom, nie chciałbym być Johnem Fairfax w bezsenne godziny lat, które nadejdą, w noce bezsenne, gdy oczy nie dostrzegą słonecznej poświaty włosów kobiety, spoczywającej u jego boku, lecz widzieć będą ciemne warkocze żony, zgubione daleko śród lasów północy.
Thom, nie rozumiejąc, słuchała z napięciem, jakgdyby życie zależało od słów jego. Zdołała przecież schwytać tylko imię swego męża i zawołała po eskimosku:
— Tak! Tak! — Fairfax! Mąż mój!
— Biedna, szalona mała, jakże on może być twoim mężem?
Thom nie rozumiała jego angielskich słów — więc zdało jej się, że Brunt szydzi, że się śmieje. Niemy, nieokiełznany gniew
Strona:PL Jack London-Serce kobiety.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.