— On — mąż mój!
— Niech więc Bóg przebaczy wszystkim mężczyznom! — krzyknął namiętnie Van Brunt.
— On — mąż mój — powtórzyła monotonnie i błagająco.
— On — brat mój! — odrzekł.
— Ojciec mój jest wodzem Tantlatchy. Panuje nad pięcioma wsiami. Uczynię, że ze wszystkich pięciu wsi przyprowadzą tobie do wyboru dziewczęta, abyś pozostał tu ze swym bratem i żył szczęśliwie.
— Rankiem odchodzę.
— A mąż mój?
— Oto idzie twój mąż. Patrz!
Z ciemnych zarośli rozległ się wesoły śpiew Fairfaxa.
Jak światło ginie w falach mgły, tak śpiew zegnał jasność z jej twarzy.
— To język jego ludu — wyrzekła — język jego ludu!
Zawróciła gibkim, swobodnym ruchem młodego zwierzęcia i pobiegła w las.
— Wszystko urządzone — krzyknął Fairfax, zbliżając się — jego królewska mość przyjmie was po śniadaniu.
— Czy powiedzieliście mu co? — zapytał Van Brunt.
— Nie. I nie powiem nic, póki nie będziemy gotowi do wymarszu.
Strona:PL Jack London-Serce kobiety.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.