Zapadło milczenie. Stary wódz rozmyślał z niezmąconą pewnością bożka. Chugungatte zdawał się być otoczony obłokami sędziwej starości. Keen z męką wpatrywał się w kobietę, ona zaś, nie widząc go, nie odrywała oczu od twarzy ojca. Wilczar znów uniósł zasłonę i ośmielony, wijąc się na brzuchu, wpełznął do środka. Ciekawie obwąchał zwieszoną dłoń Thom, wyzywająco postawił uszy w stronę Chugungatte’a i płaszcząc się kucnął przed Tantlatchem. Oszczep stuknął o ziemię, pies z wystraszonym poszczekiem skoczył w bok, kłapiąc zębami w powietrzu, i długim susem wyprysnął z jurty.
Tantlatch spoglądał po kolei na twarze, badał każdą z nich długo i uważnie. Później dźwignął głowę z wyrazem nieokrzesanego majestatu barbarzyńcy i równym, chłodnym głosem podał decyzję.
— Człowiek pozostaje. Zwołajcie łowców. Poślijcie gońca do sąsiedniej osady z rozkazem, by nadeszli wojownicy. Nie będę widział nowego przybysza. Ty, Chugungatte, pomówisz z nim. Oznajmij, aby odchodził natychmiast — jeśli chce odejść w pokoju. Jeśli zaś będzie walka, zabijajcie, zabijajcie wszystkich, co do nogi, ale każdemu z wojowników powtórzcie moje słowa: nic złego nie może stać się człowiekowi, — człowiekowi, który jest mężem mojej córki! Tak!
Strona:PL Jack London-Serce kobiety.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.