wie i podsuwała mu raczej pod nogi stateczny grunt ziemski, niźli drogę zbawienia.
Wrota, prowadzące do wielkiego domu, stały zawsze otworem. Co zaś do wchodzących i wychodzących — tych nie brakowało nigdy. O strop obszernej jadalni odbijał się nieustannie brzęk naczyń i dźwięki pieśni. Za stołem siedzieli przybysze z całego globu, wodzowie odległych plemion, Anglicy rodowici i obywatele Wielkiej Brytanji, obok Yankesów i wędrownych agentów wszelkich towarzystw handlowych, cowboy’e ze stepów Zachodu, żeglarze z mórz rozmaitych, myśliwi i poganiacze ze wszystkich narodowości świata.
El-Soo oddychała swobodnie w atmosferze kosmopolityzmu. Angielskim władała równie dobrze, jak językiem własnego plemienia. Śpiewała angielskie ballady i pieśni, znała nowe obyczaje indyjskie i starodawne, zanikające już tradycje. Ubierała się zwykle jak biała kobieta, wiedziała jednak, kiedy włożyć indyjski strój córki wodza — i umiała go nosić. Przydały jej się teraz zarówno wiadomości krawieckie zdobyte w Misji, jak i własne poczucie artystyczne. Subtelnie obmyślała i zdobiła swoje suknie, jak czyni to biała kobieta. I suknie te istotnie nosiły ślady staranności.
W swoim rodzaju była El-Soo równie
Strona:PL Jack London-Serce kobiety.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.