portuk zaś pomrukiwał tylko i łożył nowe wciąż sumy na utrzymanie wielkiego domu.
Lecz oto nadeszła ostatnia uczta Klakee-Naha. Siedział za biesiadnym stołem z gardłem zdławionem śmiercią, której tym razem nie mógł zapić winem. Okrzyki, żarty i pieśni rozlegały się wkoło. Akoon opowiadał jakąś wesołą przygodę, wywołując za stołem przeciągłe echa śmiechu. Nie widział łez ni trwogi przy tej biesiadzie. Cóż było bardziej naturalne, ponad to, że stary Wódz umierał tak, jak żył. I któż mógł to odczuć lepiej nad El-Soo? Wodza otaczało jak zawsze koło starych przyjaciół biesiadników i jak dawniej, trzech białych jeszcze od mrozu marynarzy, przybyłych wprost z mórz arktycznych, niegdyś uczestników wyprawy 74-go roku. Za plecami gospodarza stali czterej siwowłosi starcy, ostatni niewolnicy, pozostali z licznego pocztu młodości. Zamglonemi oczyma czuwali nad potrzebami pana, drżącemi dłońmi napełniali czaszę, lub rozcierali plecy pomiędzy ramionami, gdy śmierć napierała mocniej, a Klakee-Nah kaszlał i rzęził.
Była to dzika noc, i kiedy godziny mijać poczęły za godzinami, a śmiech i pieśń nie milkły — śmierć natarczywiej zdławiła gardło starca i bliżej błysnęła mu w oczy białemi ślepiami. Wtedy stało się, iż zawezwać
Strona:PL Jack London-Serce kobiety.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.