rozkazał Porportuka. Porportuk wszedł do ogrzanej komnaty wprost z mrozu i śniegu i rozejrzał się strofującemi oczyma po zastawie win i mięsiw, za które płacił. Lecz kiedy powiódł wzrokiem po długim szeregu rozgrzanych twarzy biesiadników i ujrzał przy końcu stołu bladą twarzyczkę El-Soo, ogień zapłonął mu w źrenicach, a niezadowolenie stajało natychmiast.
Zrobiono miejsce u boku Klakee-Naha i postawiono przed nowoprzybyłym szklanicę. Wódz własnoręcznie napełnił ją najlepszym winem. — Pij — zawołał. — Cóż, niedobre?
Oczy Porportuka zaszły mgłą zadowolenia, mlasnął ustami i skinął głową.
— Piłeś kiedy takie wino we własnym domu, hę? — pytał Klakee-Nah.
— Nie będę przeczył, że dobry to napój dla starego gardła — odrzekł Porportuk i zamilkł, nie dokończywszy myśli.
— Ale zadrogo kosztuje! — wyręczył go Klakee-Nah, ryknąwszy śmiechem. Porportuk, gniewny, słuchał, jak wzdłuż całego stołu bawić się poczęto jego kosztem. W oczach zabłysnął mu zły płomień.
— W jednym czasie byliśmy małymi chłopcami — powiedział. — A teraz ciebie dławi już śmierć za gardło, — ja jestem wciąż jeszcze silny i pełen życia!
Pomruk niechęci poszedł po zgromadze-
Strona:PL Jack London-Serce kobiety.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.