Klakee-Nah nie mógł pojąć. Patrzał na koniec stołu, przecierał oczy i patrzał znowu.
— Twoja córka, El-Soo. Wezmę ją i długu nie będzie. Spalę kwity tu, przy tej świecy.
Wielka pierś Klakee-Naha poczęła się podnosić. — Ho! ho! — a to kawał — Ho! ho! ho! — wybuchnął homerycznym śmiechem. — Ty, z twojem zimnem łożem i córkami, z których każda mogłaby być matką El-Soo! Ho! ho! ho! — kaszel go zdławił i czterej niewolnicy pośpiesznie rozcierać poczęli trzęsące się plecy. — Ho! ho! — wybuchnął znowu, chwycony jednak natychmiast przez drugi paroksyzm.
Porportuk czekał cierpliwie, obserwując podwójny rząd twarzy wzdłuż stołu.
— To nie żart — wyrzekł nareszcie. — Moje słowa obmyślane są dobrze.
Klakee-Nah uspokoił się, spojrzał mu w oczy i sięgnął po szklankę, ale nie mógł jej ująć. Sługa podał, a wtedy szklanka i wino ciśnięte gniewną dłonią poleciały prosto w twarz Porportuka. — Precz z nim! — ryknął Klakee-Nah do wyczekujących przyjaciół, sprężonych już do skoku, niby sfora psów na smyczy. — Wyrzucić w śnieg!
Kiedy szalony tumult minął Klakee-Naha i odpłynął przez drzwi na podwórze — stary Wódz dał znak niewolnikom, żeby po-
Strona:PL Jack London-Serce kobiety.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.