tał się w słabych podskokach, jak zgoniony pies.
Przecięli otwartą równinę za wioską i znikli w lesie. Stacja Tana-naw czekała ich powrotu równie długo, jak bezskutecznie.
Akoon tymczasem jadł, spał i marudził ociężale przy ładowaniu małego parowca, głuchy na wzrastające objawy niechęci ze strony mieszkańców Tana-naw, których oczekiwania ośmielił się zawieść. Po upływie doby Porportuk powrócił. Zmęczony był i wściekły. Nie odzywał się do nikogo prócz Akoona, z którym najwyraźniej szukał zwady. Lecz ten wzruszał ramionami i odchodził. Porportuk nie tracił czasu. Wynajął pół tuzina młodych Indjan, wybierając co silniejszych w nogach i co wytrzymalszych w podróży, poczem na ich czele zapuścił się w głąb lasu.
Następnego dnia, parowiec „Seattle“, idący w górę rzeki, zarył się w brzeg i wyładował drzewo. Kiedy zdjęto liny i statek ruszył, Akoon znajdował się na pokładzie, czuwając w budce sternika. W kilka godzin później, kiedy z kolei sam stał przy sterze, zobaczyli jakieś czółenko z brzozowej kory, odbijające od brzegu. W czółenku odróżnić było można jedną tylko postać. Akoon przyjrzał się jej uważnie, zwolnił szybkość statku, i nareszcie skierował go na spotkanie czółenka.
Strona:PL Jack London-Serce kobiety.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.