Akoon opuścił statek w Forcie Yukonu. Wynajął małą, zwinną łódkę i popłynął w górę rzeki Porcupiny. Z nim razem popłynęła El-Soo. Podróż to była ciężka, a droga wiodła przez samą oś świata. Ale Akoon kiedyś już przebywał ten szlak. Gdy dotarli do źródeł Porcupiny, porzucili łódź i poszli piechotą przez Góry Skaliste.
Akoon lubił nadewszystko iść w ślad za El-Soo i paść oczy widokiem jej ruchów. Taiła się w nich melodja, którą kochał. Najmilsze były mu łodygi nóg dziewiczych, zamknięte w gładkim atłasie skóry, smukłe kostki, i maleńkie, obute w mokasyny stopy, niestrudzone niczem w długie dni podróży.
— Jesteś lekka, jak wietrzyk — mówił chłopak, patrząc na nią. — Chodzisz, jakgdyby bez wysiłku. Wygląda to, jakbyś płynęła w powietrzu, tak lekko nogi twoje unoszą się i opadają. Jesteś jak sarna, El-Soo; jesteś, jak młoda sarna i oczy twoje patrzą, jak oczy sarny. Kiedy czasem spojrzysz na mnie, albo gdy doleci niespodziewany dźwięk z gęstwiny i nasłuchujesz, czy nie grozi niebezpieczeństwo — oczy twoje stają się oczyma sarny. O, i teraz, kiedy tak patrzysz na mnie...
El-Soo promienna i wzruszona podeszła i cicho ucałowała jego usta.
— Kiedy dojdziemy do Mackenzie, nie
Strona:PL Jack London-Serce kobiety.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.