przez uszanowanie dla młodzieńca, — ale zdarzyło nam się nieszczęście, które przewyższa wszystko co podają legendy o błędnych rycerzach. Nasz szanowny Ferreras, tak przywykły do złota, od czasu jak się zbogacił handlem zbożowym, płacąc w oberży za wieczerzę, zapomniał sakiewkę. Teraz całe towarzystwo podróżne nie posiada może i dwudziestu realów.
— Jestżeto przedmiot żartu, mości Nunez? odpowiedział giermek z lekkim uśmiechem, zdradzającym chęć podzielania wesołości towarzysza. Bogu dzięki, miasto Osma niedaleko, a tymczasem niepotrzeba nam pieniędzy. Teraz, mój panie, rozkazuję ci abyś powrócił na miejsce i nie wdawał się w bezpotrzebną poufałość z podwładnemi. Godnemu Ferreras oświadcz moje współubolewanie.
Dowódzca rzucił wzrokiem porozumienia na mniemanego giermka, lecz ten odwrócił głowę, jakby sam był w obawie uchybienia swojéj roli. Po chwili dawniejszy porządek orszaku był przywrócony.
Północ już się zbliżała, podróżni przeto poganiali muły, żeby prędzéj stanąć gdzie zamierzyli. Niezadługo pokazało się w oddaleniu miasteczko Osma, należące jeszcze do prowincyi Soria, lecz położone niedaleko już granic Burgos.
Zbliżywszy się do bramy, młody kupiec przewodniczący uderzył w nią kilkakrotnie kijem. Udany sługa opuścił właśnie swe miejsce i wmieszał się między przywódzców kawalkady, gdy nagle kamień rzucony z murów miasta zawarczał mu koło głowy. Krzyk oburzenia rozległ się w orszaku; tylko tajemniczy młodzieniec nie stracił przytomności, a chociaż mówił podniesionym głosem, jednakże słowa jego nie wyrażały ani gniewu ani trwogi.
— Cóżto, zawołał, czy tak przyjmujecie spokojnych podróżników, kupców którzy w nocnéj porze szukają gościnności?
— Kupcy, podróżnicy? odparł głos jakiś wewnątrz, powiedz raczéj ajenci króla Henryka. Coście za jedni? gadajcie, bo przywitamy was czémś lepszém jak kamieniem.
— Chciéj mnie objaśnić, rzekł młodzieniec, nie dając odpowiedzi na zapytanie, kto dowodzi w tém mieście? czy nie hrabia de Trevino?
— On sam, odpowiedziano z murów głosem nieco złagodzonym. Lecz jakaż może być styczność między zgrają koczujących kupców, a jego excellencyą. Ty zaś, co mówisz tak śmiało i ostro, musisz być chyba grandem Hiszpanii.
— Jestem Ferdynand de Transtamare, król Sycylii, książę aragoński. Oznajm to swojemu panu, i niech przybywa natychmiast.
To objaśnienie, wyrzeczone głosem człowieka przywykłego do rozkazów, zmieniło nagle stan rzeczy. Kawalkada odmiennym uszykowała się porządkiem. Dwaj kawalerowie, będący wprzód na czele, ustąpili pierwszeństwa młodemu królowi, a inni tymczasem, pozrzucawszy przebrania, pokazali się w szatach właściwych. Dostrzegacz psycholog byłby zauważył niezawodnie pochopność z jaką kawalerowie, przywykli do walk rycerskich i turniejów, rozstawali się z poniżającą dla siebie rolą.
Wkrótce całe miasteczko było w ruchu, a tłum cisnący się na mury i światło latarń spuszczonych dla obejrzenia przybyszów, zapowiadały zbliżanie się gubernatora.
— Mamże wierzyć temu co słyszę? odezwał się w téj chwili głos hrabi Trevino, czy rzeczywiście don Ferdynand aragoński zaszczyca mnie odwidzeniem w tak niezwykłéj godzinie?
— Rozkaż służbie aby latarnie obróciła ku méj twarzy, a sam się o tém przekonasz. Wybaczam ci, hrabio, to zwątpienie, jeśli je wynagrodzisz gorliwością.
— To on! zawołał gubernator, poznaję w tych rysach potomka królów, którego głos tylokrotnie przywodził hufcom Aragonii w wojnach przeciw Maurom. Otworzyć bramy, a trąby niech natychmiast rozgłoszą miastu szczęśliwą nowinę!
Rozkaz ten szybko został wykonany i młody król wjechał do Osmy, otoczony zbrojnym orszakiem i zgrają zdziwionych mieszkańców.
Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/013
Ta strona została przepisana.