Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/036

Ta strona została przepisana.

Królowa uczuła drżenie ręki Mercedes, którą czule ujęła w swe dłonie. Jednakże młoda dziewica, widząc że ta chwila jest stanowczą, zebrawszy całą przytomność umysłu, postanowiła z niéj korzystać.
— Niewątpliwie, miłościwa pani, rzekła z głębokiém przekonaniem. Piérwszy don Luis de Bobadilla nie odmówi mu swéj pomocy. On tak jest przekonanym o wielkości tego dzieła, że chętnieby dostarczył nawet środków pieniężnych, gdyby na to uzyskał przyzwolenie opiekunów.
— To być nie może; rządowi wolno własnemi szafować funduszami, ale czuwać powinien by poddani nie narażali swego mienia. Lecz jeśli don Luis tyle ma dobrych chęci, to skłonni jesteśmy wybaczyć mu dawną lekkomyślność.
— O pani!
— Posłuchaj mnie, moje dziécię; nie mogę długo rozmawiać z tobą w tym przedmiocie, bo rada państwa wymaga méj obecności. Ułożę się o wszystko z opiekunką twoją, donną Beatrix, i przyrzekam ci, że wkrótce dowiész się o skutku. Lecz i ty także nie zapominaj o dobrowolném przyrzeczeniu.
Izabella, pocałowawszy dziewicę w czoło, wyszła z orszakiem dam dworskich, zostawiając Mercedes w środku obszernéj sali, w postawie nieruchoméj, podobną do pięknego posągu zwątpienia.


ROZDZIAŁ VII.


Dnia następnego Alhambra napełnioną była zgrają proszących o łaski, lub żądających wynagrodzenia za poniesione straty. W przedpokojowéj ciżbie jeden na drugiego spoglądał z niedowierzaniem i zazdrością. Witano się obojętnie, wymieniając słowa ułudnéj grzeczności.
Podczas gdy ciekawość tłumu zajmowała się docieczeniem cudzych myśli, a starzy dworzanie pół-szeptem udzielali sobie nowin politycznych, w odległym zakątku stał mężczyzna poważnego oblicza, na którego większość zgromadzonych z urągającém patrzyła lekceważeniem. Byłto Kolumb, uważany ogólnie za marzyciela, i jako taki potępiany. Wszelako szyderstwa dworzan, zaczęły już ustawać pod wpływem niecierpliwości z powodu długiego oczekiwania, gdy nagle drzwi wchodowe otworzyły się z szybkością, zapowiadającą przybycie znakomitéj osoby, i wszedł do sali don Luis de Bobadilla.
— To synowiec powiernicy królowéj, rzekł któryś z oczekujących.
— Potomek jednéj z najpiérwszych rodzin kastylskich, dodał drugi; lecz można go w parze postawić z Kolumbem, bo ani wola opiekunów, ani życzenie królowéj, ani wysokie urodzenie nie zdołały go powstrzymać od życia pełnego przygód junackich.
— Byłby to jeden z najlepszych rycerzów hiszpańskich, odezwał się trzeci, gdyby roztropność jego odpowiadała odwadze.
— To ten sam młody kawaler, co tak się odznaczył w wojnie przeciw Maurom, wtrącił jeden z wojskowych, to zwycięzca Alonza de Ojeda; dzielny z niego żołniérz, szkoda tylko że gotów zawsze do awantur.
Jak gdyby na usprawiedliwienie tych wyrazów, Luis, rzuciwszy wkoło pobieżne spojrzenie, zwrócił się wprost do Kolumba. Tłumione śmiéchy i wzruszania ramionami wielu obecnych świadczyły, jak ogół uważał to zbliżenie. W téj chwili jednak skrzypnięcie drzwi gabinetu królowéj zwróciło uwagę wszystkich, i zapomniano zarówno o żeglarzu, jak o młodym jego zwolenniku.
— Witam cię, don Kolumbie, rzekł Luis z pełnym poszanowania ukłonem; od piérwszéj rozmowy naszéj myślałem tylko o tobie, i radbym dziś z serca nauczyć się czegoś więcéj.
Kolumb, jakkolwiek widocznie hołdem młodzieńca ucieszony, nie mógł jednak w tém miejscu oddać się przyjemności, jakiéj doznawał zawsze z wyłożenia komu swych planów.
— Przyzwany tu jestem, odpowiedział, przez arcybiskupa Grenady, który, jak się zdaje, ma polecenie rozstrzygnienia mo-