— Poraz ostatni zapytuję cię, don Kolumbie, czy obstajesz przy tych warunkach przesadzonych?
— Obstaję nieodmiennie! odpowiedział uroczyście Kulumb.
— Dosyć na tém, dosyć! wołano zewsząd. Sędziowie wyszli z sali, a Ferdynand de Talavera oświadczył Kolumbowi, iż złoży raport i następnie zawiadomi go o skutku.
Kolumb opuścił posiedzenie z niezachwianą ufnością człowieka znającego swe siły, którego umysł krzepki wywyższyć się potrafi nad przesądy i małoduszność współczesnych.
Ferdynand de Talavera dotrzymał słowa. Będąc spowiednikiem królowéj, miał w każdej chwili przystęp do jej osoby; zaraz więc udał się na pokoje, gdzie bez trudności został przyjęty. Izabella wysłuchała prałata z żalem niezmyślonym, bo już ta podróż nadzwyczajna silnie jéj wyobraźnię zajęła; ale wpływ arcybiskupa przeważył.
— To zarozumiałość do zuchwalstwa posunięta, najjaśniejsza pani, rzekł rozdrażniony duchowny, żeby człowiek żebrzący łaski dopominał się o zaszczyty przynależne tylko pomazańcom bozkim. Któż jest ten Kolumb? Genueńczyk nieznanego pochodzenia, bez zasług, bez przeszłości; a jednak sięga po władzę, którą zaledwie książę krwi królewskiéj godnie mógłby piastować.
— Mówiono mi że jest dobrym chrześcianinem, odrzekła łagodnie królowa, że pragnie usłużyć chwale bożéj przez rozszérzenie świętéj religii naszéj.
— Nie przeczę temu, najłaskawsza królowo; z tém wszystkiém wiedziéć nie można, czy w przedsięwzięciu Kolumba nie kryje się jaki podstęp.
— Nie, księże arcybiskupie, ręczę że człowiek ten nie zna fałszu; bo rzadko w kim znaléźć można tyle szczérego wylania, tyle męzkiéj godności. Długo już, bardzo długo, jak ci wiadomo, stara się on o nasze względy, lecz mimo doznanych zawodów nie można mu zarzucić najmniejszego podstępu.
— Nie chcę wnioskować lekkomyślnie o charakterze tego człowieka, miłościwa królowo; ale osądźmy z zimną rozwagą jego czyny i wymagania, i zobaczymy czy ony pogodzić się dadzą