chociaż oddawna przygotowana, zdradziła radość swoję rumieńcem i żywszym blaskiem spojrzenia.
— Luis! zawołała mimo woli, wyciągając ku niemu rękę.
— Mercedes! rzekł młodzieniec, tkliwie kochankę powitawszy, trudniéj podobno zobaczyć się z tobą, jak odkryć słynną wyspę Cipango. Królowa i donna Beatrix strzegą ciebie jak zaklętego skarbu.
— Nic dziwnego, Luis, skoro jest taki co zdobyć go usiłuje?
— Przecież ony nie myślą, że, jak rycerz chrześciański Maurytankę, porwę cię na koń, lub że cię uniosę na jeden z okrętów Kolumba, dla odszukania w twém towarzystwie wielkiego chana. Obchodzą się zemną jak z szalonym awanturnikiem, chociaż jestem szlachetnym rycerzem kastylskim.
— Zapominasz, Luis, że młode Kastylianki nie zwykły rozmawiać sam na sam z młodemi rycerzami, i że pobłażaniu tylko mych opiekunek winniśmy to spotkanie.
— Sam na sam powiedziałaś? zaiste jesteś w błędzie; bo czuwa tu nad nami baczne oko, a może i ucho. Lękam się głośno mówić, z obawy przerwania pobożnych rozmyślań téj szanownéj damy.
— To rzekłszy, Luis de Bobadilla wskazał na ochmistrzynię kochanki, siedzącą nad książką w przyległym pokoju.
— Czy mówisz o dobréj Pepicie mojéj, odpowiedziała z uśmiéchem Mercedes, przywykła od lat dziecinnych do towarzystwa staréj ochmistrzyni, w któréj przeto obecności żadnéj nie widziała przeszkody. — Była ona wprawdzie przeciwną naszemu widzeniu, jako niezgodnemu z przyjętym zwyczajem, lecz teraz bynajmniéj go nie zakłóci.
— Ta Pepita ma twarz nieprzyjemną; wyczytuję w jéj szpetnych rysach zazdrość i niedowierzanie. Nienawidzę wszystkie ochmistrzynie, gorzéj od Muzułmanów!
— Sennorze, rzekła Pepita, któréj słuchu czujnego nie uszły wyrazy, zwykłato piosnka młodych kawalerów; ale przyznajcie, że ta sama ochmistrzyni, tak nieprzyjemna dla kochanka,