— Korzyścią naszą będzie rozszerzenie chwały bożéj, wtrącił przeor.
— Bez wątpienia, to wspólny nam wszystkim cel, ojcze Juan Perez; lecz biédnemu marynarzowi wolno przecież pomyśléć o żonie i dzieciach. Mniemani że i admirał nasz spodziéwa się z swego przedsięzwięcia korzyści pieniężnych.
— Nie mylisz się, dobry Marcinie, odpowiedział z powagą Kolumb; chcę przelać bogactwa Indyj do skarbca kastylskiego. Tym sposobem, szanowny przeorze, środki ku odzyskaniu grobu świętego pochodzić będą od nas, i staną się zależnemi od naszego powodzenia.
— Prawda, sennorze admirale, i to nas wyniesie w oczach całego chrześciaństwa, a mianowicie w obec zakonników klasztoru de la Rabida. Ale i tak już dosyć znajdujemy trudności w ujęciu sobie marynarzów; potrzebaż jeszcze straszyć ich krucyatą i dowodzić, że ciężko zdobytych zysków najlepiéj użyją na wypędzenie niewiernych? Poczciwi sternicy Franciszek, brat mój Marcin Pinzon, Sancho Ruiz, Pedro Alonzo Nino i Bartłomiej Roldan zapewne szczérze są do nas przywiązani; lecz jeśli za cel podróży wskażemy im krucyatę, już wtedy i wszyscy święci nie wyprowadzą ich na morze.
— Zobowiązanie moje czysto jest osobiste, odpowiedział Kolumb spokojnie, i mnie tylko samego dotyczéć będzie za powrotem. Kto niczego nie ślubował, nie potrzebuje téż ślubu dotrzymywać. Ale co tam nowego o statku twoim la Pinta? czy niezadługo będzie mógł oprzeć się burzom oceanu?
— Jak zwykle, sennorze, w rzeczach przymusowych, robota idzie wolno, nie wsparta tą ochoczą wesołością, co towarzyszyć zwykła pracom podjętym dobrowolnie i na własną korzyść.
— Ci biédni zaślepieni nie wiedzą, że tu chodzi o własne ich dobro, rzekł Kolumb. Wszelako wielkie czyny spełniają się zawsze wbrew woli nawet nieoświeconych ludów.
— Masz słuszność, sennorze, dodał przeor; dlatego téż pierwszym obowiązkiem chrześcianina jest wiara ślepa i głęboka.
— Byćto może, wielebny ojcze, odparł Marcin Alonzo, lecz ciemne umysły rzadko kiedy wierzą w to, czego nie pojmują. Gdy sobie kto wyobraża, że idzie na śmierć nieochybną, napróżno gadać mu będziesz o nagrodzie w przyszłém życiu. Z tém wszystkiém osada okrętu la Pinta gotową jest do podróży.
— Pozostaje jeszcze la Nina, ciągnął daléj Kolumb; gdy i ten statek zostanie wykończonym, będziemy mogli ruszyć w imię boże, dopełniwszy wprzód obowiązków religijnych.
— Tak jest, sennorze; brat mój Wincenty Yanez podjął się jego uzbrojenia, a co przyrzeknie członek rodziny Pinzon’ów, tego święcie dotrzyma. La Nina rozwinie żagle razem z okrętem admiralskim i z moim; toż trzebaby wielkiego nieszczęścia żeby choć jeden z tych statków nie dosięgnął ziemi obiecanéj.
— Pocieszające masz przekonanie, sąsiedzie Alonzo, rzekł przeor radośnie zacierając ręce; nie wątpię już o powodzeniu wyprawy, mimo przepowiedni ludzi nieprzychylnych.
— Bredzą, jak zwykle, ojcze Perez. Wprawdzie żaden z żeglarzów nie zaprzecza, iż na morzu prędzéj widać żagielki zbliżającego się okrętu, niż wielkie żagle umieszczone poniżéj; ale przypisują to zjawisko ruchowi wody, nie zaś kulistości ziemi.
— Czyż żaden z nich nie uważał kiedy cienia ziemi w czasie zaćmienia księżyca? zapytał Kolumb z uśmiechem człowieka, co przekonawszy się drogą naukowych badań o wielkiéj prawdzie, rzuca nieoświeconéj zgrai jeden z dowodów najbardziéj dotykalnych. Czyż nie widzieli że cień ten jest okrągły, i czyż nie wiedzą że każde ciało dąje cień odpowiedni swemu kształtowi?
— To dowód tak oczywisty, sąsiedzie, że powinien rozproszyć wątpliwości największych plotkarzów pobrzeża.
— Nie tak łatwa z niemi sprawa, czcigodny ojcze. Najlepszym podobno sposobem przekonania tych poczciwców będzie popłynąć na zachód, dosięgnąć Cipango i szczęśliwie ztamtąd powrócić.
— Spodziéwam się że to niebawem nastąpi, don Marcinie Alon-
Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/066
Ta strona została przepisana.