słońca, i byleśmy wyszli z obrębu wysp kanaryjskich, wątpię aby się odważyli pogonić za nami na ocean atlantycki.
Gdy admirał domawiał tych wyrazów, szalupa podpłynęła, i odwiozła rozmawiających na pokład la Santa Maria. Górzyste szczyty Gomery odrzynały się na widnokręgu nakształt olbrzymich wieżyc, a w oddaleniu już tylko trzy plamki niewyraźne wskazywały stanowisko okrętów.
W nocy następującéj po tych wypadkach sprzeczne uczucia miotały sercami podróżnych. Sancho, odebrawszy swą nagrodę, pospieszył zawiadomić kolegów o zamiarach Portugalczyków.
Niektórzy z osady pragnęli potajemnie aby ich zaczepiono i zwyciężono, spodziéwając się tym sposobem uniknąć niebezpiecznéj podróży; większość jednak czekała z niecierpliwością podniesienia kotwic. Sam Kolumb rzucony był na pastwę gwałtownéj boleści; gdyż obawiał się rzeczywiście aby los niezbłagany raz jeszcze nie wydarł mu owocu tylu poświęceń.
Ze świtem wszystkie przygotowania były ukończone, i ledwo słońce wychyliło się z za morza, trzy statki ruszyły w drogę. Przy słabym wietrze, mimo usiłowań majtków, zwolna tylko posuwano się naprzód. Po upływie kilku godzin ujrzano zbliżający się statek w kierunku od Ferro, ostatniéj z wysp kanaryjskich w stronie południowo-zachodniéj.
— Co tam nowego w Ferro? zapytał odkrywca, gdy okręt ów mijał la Santa Maria.
— Czy dowódzcą téj wyprawy jest don Christoval Kolumb, zaszczycony przez królowę godnością admirała?
— Ja sam nim jestem, odpowiedział Kolumb.
— Więc trzeba ci wiedziéć, sennorze, iż Portugalczycy w Ferro uzbroili trzy statki dla przeszkodzenia twym zamiarom.
— Zkąd o tém wiecie? Niepodobna przypuścić aby napastować mieli wysłańców Izabelli kastylskiéj.
— Oni, sennorze, na wszystko gotowi, gdy chodzi o korzyść materyalną. Spotkaliśmy ich w przeprawie i zapytali nas szyderczo, czy nie wieziemy wielkiego admirała, don Christoval’a Kolumba, wice-króla krajów zachodu. Uważaliśmy że mają armaty i dosyć wojska.
— Czy krążą blizko brzegu, czy téż na pełném morzu?
— Wczoraj znajdowali się na zachodzie wyspy, a w nocy zbliżyli się do lądu.
Te ostatnie wyrazy zaledwo mogły być dosłyszane, gdyż napotkany statek coraz bardziéj się oddalał.
— Miałażby sława imienia kastylskiego upaść do tego stopnia, aby te psy zajadłe śmiały skrzywdzić banderę królowéj? zawołał Luis z oburzeniem.
— Nietyle obawiam się siły ile podstępu, odrzekł admirał; bo może te statki, pod pozorem ubezpieczenia praw Jana II, zechcą płynąć za nami do Indyj i wydrzeć Kastylii część spodziéwanych korzyści. Należy tego unikać najusilniéj, i dlatego żeglować będę na zachód, nie zbliżając się ile możności do Ferro.
Mimo pałającéj niecierpliwości Kolumba i większéj części osady niebo zdawało się sprzeciwiać wypłynięciu ich na otwarte morze. Wiatr zwolniał do tego stopnia, iż żagle pochwycić go już nie mogły, i w krótce okręty stanęły w miejscu, kołysząc się tylko na wodzie, podobne do morskich potworów niedbale rozciągniętych na słońcu.
Gorące westchnienia i zdrowaśki majtków pozostały bez skutku; niekiedy wprawdzie wietrzyk lekko wzdymał żagle, lecz zaraz potém zupełna następowała cisza.
Ze wschodem słońca admirał znalazł się między Gomerą i Teneryffą, któréj cypel potężny olbrzymim cieniem zalegał powiérzchnię oceanu. Kolumb obawiał się aby Portugalczycy nie wysłali swych szalup na zwiady: kazał więc zwinąć żagle i usunąć wszystko, co zdaleka zwrócić mogło uwagę. Byłoto w piątek, 7 września, w pięć tygodni właśnie po opuszczeniu Palos.