mi pewność, iż lądu tego, który uważam za Indye, dosięgnąć można w dwudziestu do trzydziestu dniach żeglugi. Objaśniwszy was jakim sposobem i kiedy przybyć zamyślam do tych krajów nieznanych, przytoczę teraz kilka szczegółów dotyczących korzyści jakie zapewnia ich odkrycie. Według opowiadań niejakiego Marco Polo i jego krewnych, szlachciców weneckich, państwo wielkiego chana nietylko jest obszérne, lecz nadto bogate w złoto srébro i kosztowne kamienie. Osądźcie więc sami jaka nagroda czekać może uczęstników téj wyprawy. Królestwo ichmość już teraz podnieśli mię do godności admirała i wice-króla odkryć się mających krajów; jeżeli szczęśliwie dokonamy dzieła, każdy z was będzie miał prawo do łaski naszych władzców, którzy jéj pewnie nikomu nie odmówią w stosunku do zasługi, a będzie czém zaiste nagrodzić największe wysilenia. Marco Polo, zabawiwszy lat kilkanaście na dworze wielkiego chana, niemałe zebrał korzyści; a chociażto prosty był szlachcic i nie posiadał innych środków transportu, jak juczne zwierzęta, tyle jednak nagromadził skarbów, iż dźwignął upadłą rodzinę i potomkom jeszcze zostawił nieprzebrane dostatki. Nadto wzdłuż brzegów téj części Azyi znajdują się rozrzucone wyspy, obfitujące w kadzidła i rośliny aromatyczne. Zyski więc nasze mogą być niezmierne, przemilczając już o zasłudze poniesienia krzyża niewiernym, chociaż przodkowie nasi szukali chluby w wyprawach celem oswobodzenia grobu świętego.
Kończąc przemowę, Kolumb przeżegnał się i powrócił do grona oficerów. Słowa jego zrazu działały korzystnie; ale wkrótce powróciło smutne usposobienie. W ciągu nocy jedni we śnie marzyli o bogactwach wzmiankowanych przez admirała; drugim zdawało się, że uniesieni przez złego ducha w dalekie strony morza, krążyć tam muszą na wieki za pokutę.
Przed samą nocą admirał przywołał do siebie dowódzców la Pinty i la Niny, aby ich obznajmić z swojemi zamiarami i dać instrukcyą na przypadek rozłączenia.
— A więc rozumiécie mnie, sennorowie, rzekł w końcu; powinniście ile możności trzymać się mego okrętu, a gdyby nas rozłączyła burza, zawsze w kierunku zachodnim popłynąć aż na odległość około siedmiuset mil od wysp kanaryjskich. W tém miejscu nocną porą zwijać należy żagle, gdyż prawdopodobnie znajdować się wtedy będziecie niedaleko archipelagu azyatyckiego. Posuwając się ciągle ku zachodowi, dosięgniecie stałego lądu, i albo już mnie znajdziecie na dworze wielkiego chana, albo téż wkrótce tam przybędę.
— Dobrze, sennorze admirale, odpowiedział Marcin Alonzo, podnosząc oczy utkwione dotąd w mappę; lepiéjby jednak było gdybyśmy razem zostali, bo prostym marynarzom nie przystoi wchodzić w stosunki z władzcą owego kraju.
— Masz słuszność, poczciwy Alonzo; w każdym więc razie czekajcie mojego przybycia, a tymczasem staraj się rozpoznać położenie i płody wysp okolicznych. Cóż mówili twoi ludzie straciwszy z oczu Ferro?
— Osada szemrała tak głośno, iż lękałem się buntu. Chyba tylko obawa gniewu królewskiego wstrzymała ich od powrotu do Palos.
— Czuwaj nad niemi i utrzymuj najsurowszą karność; ale staraj się także wspiérać ich moralnie przez stosowne objaśnienia. Teraz, sennorowie, udajcie się na swe statki, bo noc już zapada.
Kolumb, zostawszy sam na sam z Luis’em w kajucie, usiadł na łożu okrętowém, i ręką podparłszy głowę puścił wodze myślom.
— Ty znasz oddawna Alonza, zawołał wreszcie przerywając milczenie.
— Dawno, jak dla mnie młodego, niedawno może jak dla starca.
— Pomoc jego jest dla nas nieodzowną; trzeba polegać na jego prawości. Dotychczas okazywał się przychylnym i nieustraszonym.
— Marcin Alonzo zapewne nie dla wyższych widoków przed-
Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/094
Ta strona została przepisana.