Późniejsze spostrzeżenia dowiodły, że Kolumb zostawał w błędzie. Mylimy się częstokroć sądząc o sile zwierząt według ich wielkości. Rzeczywiście z dwóch ptaków niewodnych, co śmiało mierzą przestrzenie oceanu, niniejszy właśnie zwykł puszczać się daléj, bo jemu lada zielsko służyć może za miejsce odpoczynku. Ptaki czysto lądowe nie wylatują wprawdzie na morze; lecz burza niekiedy unosi je poniewolnie.
Jakakolwiek zresztą była przyczyna zjawienia się tych drobnych śpiewaków na okręcie la Santa Maria, zawsze ono uspokoiło umysły majtków. Wszyscy słuchali świergotania ptaszków, z natężoną uwagą i w większéj niezawodnie cichości, jak nasi lubownicy szumnego popisu doskonale wyćwiczonéj orkiestry.
Z brzaskiem jutrzenki śpiewy się ponowiły, i wkrótce całe stado uleciało w kierunku południowo-zachodnim. Wiatr zwolniał i morze zasłane znów krzewami podobne było do niezmiernéj łąki. Dwudziestego drugiego września rano zupełna nastąpiła cisza; a razem z nią ponowiły się szemrania.
— Płyniemy w strony nieznane, mówili niechętni, i oto przybyliśmy na miejsce gdzie niéma już wiatru, gdzie ugrzęźniemy w zaroślach lub piasku, i pomrzemy z głodu.
Obawa ta naturalną była w czasie kiedy najświatlejsi nawet mężowie przedzierali się ku nauce przez grubą pomrokę przesądów, kiedy wiara w potęgę złych duchów była jeszcze powszechną.
Nazajutrz, 23go lekki wiatr zawiał od południo-zachodu; przy jego pomocy eskadra przebyła zarośle, i pragnąc nadal uniknąć téj przeszkody, zwróciła się nieco na północ. Kolumb mniemał wtedy że zmija się z prostą drogą, gdy tymczasem, w skutek zboczenia igiełki magnesowéj, ten właśnie obrót w właściwym prowadził go kierunku. Okoliczność ta zdaje się dowodzić, iż sam odkrywca wierzył w ruch gwiazdy polarnéj; inaczéj bowiem trudno sobie wytłumaczyć, dlaczego przy pomyślnym wietrze przez kilka dni płynął ukośnie ku południowi.
Usposobienie majtków w téj podróży nieustannym podlegało zmianom. Zaledwo okręty na czyste wypłynęły morze, już wszyscy nową krzepili się nadzieją, i lubo wiatr dął w kierunku wysp kanaryjskich, nikt wtedy nie myślał o powrocie. Ale wieczorem wyprawa napotkała znów przestrzeń pokrytą krzewami; ujrzano raki pełzające po zielsku i kilka ptaków, a między niemi turkawkę.
Admirał znajdował się na pokładzie, gdy przystąpił do niego jeden z majtków niezadowolonych, imieniem Marcin Martinez.
— Sennorze, rzekł, nie wiemy co sądzić o tém wszystkiém. Przez kilka dni wiatr z jednéj wiał strony; teraz zupełnie ustaje, a morze wygląda jak pole, na którém tylko patrzéć rychło zjawią się krowy i cielęta. To rzecz straszliwa, jakiéj żaden z nas nigdy nie widział!
— Te krzewy, odpowiedział Kolumb, są zielskiem ruchomém oceanu, i dowodzą tylko żyzności ziemi co je wydala. Wiatr południowo-zachodni zwykle w téj szérokości panuje, jak wiedzą wszyscy co płynęli do Gwinei. Nie upatruję w tém nic trwożącego i przekonany jestem że roztropny nasz Pepe nie podziela twéj obawy.
— Sennorze admirale, odezwał się zagadniony, poprzysiągłem ci wierność i święcie jéj dotrzymam; ale ta cisza, zaledwo słabém przerywana tchnieniem, wszystkich nas niepokoi. Powiérzchnia oceanu jest jakby obumarłą; może téż Bóg otoczył pewne kraje pasem martwéj wody, kładąc tém granicę ludzkiéj ciekawości.
— Rozumowanie twoje jest mylne; bo właśnie istota najwyższa kazała człowiekowi nad całą panować ziemią, i roznieść wszędzie światło ewangelii; granice zaś o których mówisz w wyobraźni tylko twojéj istnieją.
— Dziwię się w istocie, wtrącił Sancho, zawsze gotów popiérać admirała, że majtek tak doświadczony jak Marcin wspomina o wietrze peryodycznym i o zielsku, jako o rzeczach nieznanych. Dla mnie te zjawiska bardzo są powszednie. Płynąc do Irlandyi widziałem nieraz morze pokryte krzewami, a wiatr na jéj brzegach wieje regularnie przez cztery tygodnie z jednéj strony, przez drugie zaś cztéry z przeciwnéj.
Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/106
Ta strona została przepisana.