— Czy nie słyszałeś nigdy o ławicach tak długich, że ominąć ich niepodobna? zapytał Marcin. To zielsko zapowiada nam blizkość podobnéj zawady.
— Dosyć téj gawędy, rzekł admirał nakazująco; płyniemy śród zielska albo na czystéj wodzie, stosownie do kierunku prądów.
— Ale ta cisza, sennorze admirale, zawołało kilka głosów. Nikt z nas nie widział wody tak nieruchoméj.
— Nieruchoméj! powtórzył Kolumb, otóż sama natura daje wam odpowiédź!
W chwili gdy admirał domawiał tych wyrazów, potężna fala podważyła okręt la Santa Maria; wszystkie maszty skrzypnęły, wszystkie liny zachrzęstły, i bałwany bić zaczęły do wysokości pokładu. Majtkowie, przerażeni, z zadziwieniem obejrzeli się wkoło; w powietrzu bowiem najzupełniejsza panowała cisza. Niezadługo całe morze było w ruchu i wszystkie trzy statki stały się igraszką zapienionych jego fali. Kolumb postanowił zaraz obrócić to zdarzenie na swą korzyść.
— Widzicie, rzekł do osady, że wszechmoc Boga zwalcza waszę obawę. Mógłbym nadużyć niewiadomości waszéj i nagłe to wzburzenie oceanu wystawić jako cud na poparcie mych zamiarów zesłany; lecz święta sprawa, któréj służę z poświęceniem, nie potrzebuje uciekać się do podstępu. To wzdęcie niespodziane jest skutkiem oddalonéj burzy, i ruchu wody w tym właśnie punkcie gasnącego. Zawsze jednak to zjawisko, chociaż zgodne z porządkiem natury, powinno was przekonać, że Opatrzność czuwać nad nami nie przestaje. Bądźcie więc spokojni, i pamiętajcie o tém, iż daléj nam teraz do kraju ojczystego, jak do Indyj. Godzina każda zbliża nas do celu, a ten co wytrwa do końca hojną odbierze nagrodę, podczas gdy opieszałych zasłużona nie ominie kara.
Przytoczyliśmy tę przemowę Kolumba jako dowód, że wielki odkrywca nie wierzył w cudowność wspomnionego zdarzenia, lubo wielu współczesnych i późniejszych pisarzów wystawia takowe jako bezpośrednie zesłanie Opatrzności. Trudno téż przypuścić, aby tyle doświadczony żeglarz nie znał zjawiska tak pospolitego w stronach szczególniéj nadbrzeżnych.
W następnéj dobie okręty weszły znów w obręb działania wiatrów peryodycznych, i płynęły w kierunku wskazanym przez bussolę, z szybkością około pięćdziesięciu mil dziennie.
Dnia 25 rano nastała cisza, i statki leniwym biegiem posuwały się obok siebie. Osada la Pinty z osadą admiralską rozmawiała o położeniu obecném i o widokach przyszłości. Kolumb z uwagą słuchał pogadanki, i wreszcie upatrzył sobie chwilę wtrącenia do niéj swych uwag, zbawiennie zawsze działających na umysły majtków.
— Co sądzisz, Marcinie Alonzo, zawołał głośno, o mappie którą ci wczoraj przesłałem? czy nie powziąłeś z niéj nadziei że szczęśliwe dokonamy dzieła?
Zaledwo admirał przemówił, wszyscy z uszanowaniem zamilkli; pomimo bowiem niezadowolenia części osady, osoba jego była przedmiotem największego poważania.
— Piękneto dzieło, sennorze, odpowiedział dowódzca la Pinty, i wielkie daje wyobrażenie o zdolnościach wykonawcy.
— Jest nim niejaki Paweł Toscanelli z Florencyi, człowiek głębokiéj nauki i niezmordowanéj wytrwałości. Pisma jego zawiérają szczegółowe objaśnienia względem wysp tak dokładnie wyrysowanych na mappie. Mówi on między innemi o porcie Zaiton, z którego wypływa rocznie sto okrętów naładowanych pieprzem, i opowiada że papiéż Eugeniusz IV przyjmował ambasadora wielkiego chana. Posłannik ten objawił życzenie swego władzcy, by wejść w przyjazne stosunki z chrześcianami zachodu, jak nas wtedy mianowali przybysze; ale wkrótce nazywać nas tam będą mieszkańcami wschodu.