gów Gwinei; a przecież wyścignąć się nie damy marynarzom Jana II.
— Ach! Sennorze admirale, Portugalczycy trzymają się niedaleko brzegu, podczas gdy my rzuceni jesteśmy w przestrzeń bezgraniczną.
— Wstydź się, Bartłomieju! gadasz jak rybak, co nigdy się nie wychylił za swą rzékę. Objaw osadzie wypadek naszego obliczenia, ale z twarzą wesołą, nie okazując żadnego pomięszania, bo cię wyśmieją gdy niezadługo w indyjskich gajach rozkosznie używać będą chłodu.
— Ten człowiek widocznie się boi, pomruknął Luis, gdy sternicy się oddalili. Ów mały nawet przybytek mil sześciu powiększył brzemię tłoczące jego umysł. Pięćset siedmdziesiąt ośm mil, to w jego oczach straszna była odległość; ale liczba pięćset ośmdziesiąt cztéry zupełnie go zgnębiła.
— A cóżby dopiéro powiedział, gdybym nie taił się z prawdą, któréj i ty, młodzieńcze, pewno się nie domyślasz?
— Spodziéwam się że nie kryjesz jéj przedemną z obawy abym nie stchórzył.
— Daleki jestem od téj myśli, mój młody przyjacielu; ależ tam, gdzie tak święta sprawa na jednym wisi włosku, człowiek oniemal sam sobie nie dowierza. Czy masz dokładne wyobrażenie o drodze jakąśmy przebyli?
— Gdzie zaś, mój admirale; dosyć że jesteśmy daleko od Mercedes, a kikadziesiąt mil mniéj lub więcéj nic w tém nie stanowi. Jeżeli teorya twoja o kulistości ziemi jest prawdziwą, mogę przynajmniéj cieszyć się nadzieją, iż goniąc za słońcem z przeciwnéj strony powrócimy do Hiszpanii.
— Jednakie, wiedząc o codziennych umniejszeniach moich, powinieneś w przybliżeniu ocenić odległość naszę od Ferro.
— Prawdę mówiąc, sennorze, niewiele mię zawsze arytmetyka obchodziła. Choćby mi przyszło uratować tém życie, nie umiałbym oznaczyć wysokości swych dochodów, lubo prostym bardzo sposobem dobiéram się pustek w kieszeni. Może prawdziwa odległość wynosi jakie sześćset dziesięć albo sześćset dwadzieścia mil, zamiast pięciuset ośmdziesięciu cztérech, które podałeś.
— Dodaj sto jeszcze, a będziesz niedaleko prawdy. Znajdujemy się w téj chwili na siedmset siedm mil od Ferro, i wchodzimy w południk wyspy Cipango. Przed końcem przyszłego tygodnia, albo najdaléj za dni dziesięć, spodziéwam się dosięgnąć stałego lądu Azyi.
— To więcéj jakem przypuszczał, odpowiedział Luis obojętnie; ale naprzód, w imię Boże! jest taki na tym okręcie, co nie będzie narzekał, choćby przyszło okrążyć całą ziemię.
Dwadzieścia pięć dni upłynęło od czasu jak nasi podróżnicy stracili z oczu ziemię, a oprócz przytoczonych zboczeń, i kilku dni ciszy, wyprawa w tym przeciągu posuwała się ciągle na zachód podług bussoli, w istocie zaś na południo-zachód. Nadzieja majtków, posunięta niekiedy do obłędu, tylokrotnie została zawiedzioną, że w końcu ponury smutek opanował wszystkie umysły. Chwilami tylko niepewny okrzyk: „ziemia!” na widok obłoków, przerywał ten stan bezwładnego osłupienia. Spokojność jedynie morza, czystość nieba i woń rozlana w powietrzu wstrzymać mogły wybuch ogólnéj rozpaczy. Sancho, nieustanny rozprawiacz, zwalczał obawę towarzyszów przez kłamstwa naprędce ułożone; podobnież wesołość i niezachwiana wiara Luis’a zbawiennie na nich działała. Kolumb zawsze jednako był spokojny, pełen zaufania w prawdziwość swéj teoryi i silnéj woli dokonania swego planu.
Od drugiego do piątego października żegluga była szybką i pomyślną, lecz żaden wypadek nie urozmaicił podróży. Dzień następny również przeszedł spokojnie; Opatrzność rączym biegiem zdawała się posuwać okręty ku celowi. Wieczorem la Pin-