Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/117

Ta strona została przepisana.

wtedy, z uczuciem wewnętrznéj skruchy, korzyli się przed wyrokiem Opatrzności.
Kolumb milczał, lecz serce jego przepełnione było rozkoszą i wdzięcznością. Przypuszczając że się znajduje na ostatecznym krańcu wschodu, mniemał że ranek roztoczy przed nim wspaniałą panoramę owych krajów opisywanych przez braci Polo i innych odkrywców. Dotychczasowe oznaki dowodziły, że kraj do którego się zbliżano był zamieszkanym; ale reszta za nieprzebytą leżała zasłoną.
Zajaśniał nakoniec dzień pożądany; niebo na wschodzie oblekło się purpurą, i piérwsze promienie jutrzenki, na modre padając fale, rozświeciły zarysy niedalekiéj już wyspy. Oko podróżnych na powiérzchni jéj rozróżniało drzewa, góry i wklęsłości brzegu, wynurzające się kolejno z pomroki. Przekonano się wtedy, że to była wyspa niewielkiéj rozciągłości, obfitująca w lasy i bujną roślinność. Widok ziemi niewypowiedzianie zawsze jest miłym dla żeglarzów oddawna błądzących po morzu; dla naszych zaś podróżników, co już się wyrzekli nadziei dotknięcia jéj kiedykolwiek stopą, musiała ona wydawać się rajem. Wnosząc z położenia téj wyspy, Kolumb przypuszczał że minął inną, na któréj spostrzegł światło, a znajomość szczegółów jego podróży domysł ten potwierdza.
Zaledwie słońce weszło, gdy ujrzano krajowców wychodzących z lasu i patrzących z zadziwieniem na przypływające domy. Wkrótce okręty zarzuciły kotwice, i Kolumb wylądował, dla objęcia wyspy w posiadanie imieniem władzców Kastylii i Aragonii.
W akcie tym starano się rozwinąć tyle przepychu, na ile tylko pozwalały skromne środki wyprawy. Admirał, w szkarłatnéj szacie, niosąc chorągiew królewską, postępował przodem, za nim dwaj Pinzonowie, Marcin Alonzo i Wincenty Yanez, trzymając proporce z krzyżem i początkowemi głoskami imion królewskiego stadła.
Zwykłe w podobnych obrzędach formalności zostały ściśle zachowane. Kolumb nowoodkrytą ziemię objął w posiadanie, i odbywszy dziękczynne modły, widział się otoczonym przez majtków, którzy, zbliżając się z pokorą, wynurzali żal swój z powodu zajścia wczorajszego. Człowiek niedawno jeszcze przeklinany, był teraz przedmiotem niemal ubóstwienia; lecz jak poprzednio nie zatrwożyły go groźby, tak i pochlebstwa obecne zostawiły go zimnym, i tylko bliżéj go znający w oku odkrywcy dopatrzyć się mogli odblasku wewnętrznéj radości.
— Ci ludzie, rzekł Kolumb do Luis’a gdy tłum się rozstąpił, równie są niestali w obawie jak w nadziei. Czy nie uważasz że ci właśnie, co wczoraj przewodzili rokoszowi, dziś mnie najwyżéj wynoszą?
— Tak zwykle bywa, odpowiedział Luis. Tym hultajom zdaje się że ciebie wysławiają, a w istocie cieszą się tylko z własnego ocalenia. Ale Sancho i Pepe nie podzielają widać ogólnego zachwytu, bo ten zbiéra kwiatki na brzegu, a tamten przygląda się krajobrazowi w takiém zamyśleniu, jak gdyby obliczał dublony wielkiego chana.
Kolumb uśmiechnął się, i przystąpił w towarzystwie młodzieńca do dwóch wymienionych majtków. Sancho, zatknąwszy rękę w zanadrze, obojętnie patrzył przed siebie.
— I cóż, mości Sancho? zapytał admirał; spoglądasz cóś równie nieczule na tę rozkoszną krainę, jak na ulice Moguer lub pola Andaluzyi.
— Sennorze admirale, jedna ręka wszystko na ziemi stworzyła. Nie piérwsza to wyspa któréj zwiedzam brzegi, i nie piérwsi ludzie których widzę w szacie natury.
— Ale czyż serce twoje obce jest wdzięczności dla Stwórcy za tak wielkie odkrycie? Rozważ, przyjacielu, że jesteśmy na krańcu Azyi, a przecież płynęliśmy na zachód.
— Ręczyć zato mogę każdemu, bo dosyć często trzymałem stér w naszéj podróży. Czy mniemasz, sennorze, żeśmy dosięgli odwrotnéj strony ziemi i że się teraz znajdujemy pod stopami Hiszpanów?