Taki był wstęp na łono oświeconéj społeczności słynnéj rośliny amerykańskiéj, któréj Hiszpanie niewłaściwie nadali nazwę zwitków skręcanych z jéj liści. Sancho piérwszym był palaczem chrześciańskim; lecz wkrótce licznych znalazł naśladowców, i użycie tytuniu, coraz bardziéj wzrastając, aż do naszych przechowało się czasów.
Za powrotem wysłańców Kolumb pożeglował wzdłuż brzegu północnego Kuby; ale że wiatr był przeciwny, zamierzał więc wpłynąć do przystani nazwanéj przez siebie Puerto del Principe. W tym celu kazał przywołać sygnałami oddaloną nieco la Pintę, i dla wskazania drogi Marcinowi Alonzo, na pokładzie okrętu admiralskiego rozniecić pochodnie.
Nazajutrz ze świtem ujrzano la Ninę sztachującą nieopodal, lecz statku Pinzona nie było ani śladu.
— Czy nie widziałeś gdzie la Pinty? zapytał Kolumb trzymającego stér Sancha.
— Patrzyłem za nią, sennorze, póki patrzéć można za uciekającym z rozpiętemi żaglami okrętem. Szanowny Marcin Alonzo umknął, podczas gdyśmy tu wyglądali jego powrotu.
Ten podstęp człowieka, na którego pomocy wiele sobie zakładał, boleśnie dotknął Kolumba, stanowiąc nowy dowód jak łatwo przyjaźń ustępuje przed interesem osobistym. Tuziemcy wskazali podróżnikom strony złotodajne, admirał przeto mógł się domyśleć, że nieuległy marynarz korzystał z szybkości swojego statku, w nadziei dosięgnienia przed innemi owego celu życzeń swéj chciwości. Że jednak wiatr ciągle był niepomyślny, la Santa Maria musiała w porcie oczekiwać jego zmiany. To rozłączenie miało miejsce 21 listopada, w czasie gdy wyprawa nie posunęła się jeszcze poza wybrzeże północne Kuby.
Do 6 grudnia Kolumb okrążał tę wyspę, poczém wpłynąwszy w tak zwaną ciaśninę wiatru, wylądował na Haiti. W ciągu żeglugi Hiszpanie wchodzili wszędzie w stosunki z krajowcami, i dzięki roztropnym poleceniom admirała, zyskiwali sobie ich przyjaźń. W jedném miejscu dopuszczono się wprawdzie gwałtu przez ujęcie sześciu dzikich, w zamiarze wysłania ich do Europy; czyn ten wszelako w wyobrażeniach owego czasu usprawiedliwiał wzgląd na zbawienie porwanych.
Wyspa Haiti, pod względem powabów zewnętrznych, rozkoszniejszą jeszcze była od Kuby. Mieszkańcy jéj, przyjemnéj powiérzchowności i słodkich obyczajów, już w znacznéj liczbie nosili złote ozdoby; zaraz więc rozpoczęto z niemi handel zamienny, w którym Hiszpanie rządzili się naturalnie chciwością ludzi cywilizowanych, podczas gdy dzicy nad wszystkie inne przedmioty przenosili dzwonki, przyczepiane wówczas do szyi ptaków łowieckich.
Płynąc wzdłuż brzegów do 20 grudnia, Kolumb dotarł nareszcie do punktu wskazanego mu jako sąsiedni stolicy wielkiego kacyki zachodniéj części wyspy. Książę ten, imieniem Gnakanagari, miał kilku lennych kacyków, a sam, o ile można było wnosić z niezrozumiałych podań krajowców, bardzo był kochanym. Dwudziestego drugiego grudnia, w dwa dni po wpłynięciu okrętów do zatoki Akul, ujrzano zbliżające się czółno, na którém poseł wielkiego kacyki przybywał z podarunkami dla cudzoziemców i z prośbą do admirała, aby okręty swe posunąwszy o kilka mil ku wschodowi, zarzucił kotwicę pod stolicą książęcą.
Gdy z powodu przeciwnego wiatru nie można było zaraz życzeniu temu zadosyć uczynić, wyprawiono więc posłańca ze stosowną odpowiedzią. Luis, znudzony długą bezczynnością, pragnął zwiédzić wnętrze kraju, a zapoznawszy się z młodzieńcem należącym do orszaku posła, zwanym przez towarzyszów Mattinao, prosił admirała o pozwolenie towarzyszenia mu w powrocie. Kolumb, chociaż niechętnie, uległ wreszcie natarczywości Luis’a, zalecając mu tylko ostrożność i przydając do boku Sancha.
Ponieważ w ręku tu-ziemców nie widziano dotąd innéj broni prócz strzał przytępionych, młody hrabia de Llera nie chciał włożyć kolczugi, biorąc lekką tylko tarczę i miecz, którego rzeszota doświadczał nieraz na karkach pohańców. Przyniesiono mu
Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/120
Ta strona została przepisana.