Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/122

Ta strona została przepisana.

dilla, która straciłaby naczelnika, w razie gdybyś wasza excellencya uległ jakiemu wypadkowi.
— Cóżby ci szkodziło ożenić się z księżniczką indyjską i zostać synem przybranym wielkiego chana, zamiast powrócić do Moguer?
— To tak zupełnie, jak gdyby mnie kazano wybiérać czy nosić mam kaftan i jeść zwierzynę, albo chodzić nago i napychać żołądek owocami. Sądzę że wasza excellencya nie zamieniłbyś zamku Llera na pałac wielkiego kacyki.
— Masz słuszność, Sancho; wartość każdego dostojeństwa względną jest do społeczności w jakiéj żyjemy. Szlachetny Kastylczyk nie może pozazdrościć udzielnemu książęciu Hispanioli.
— Mianowicie od czasu kiedy admirał nasz oświadczył uroczyście, że kacyka jest poddanym naszéj królowéj, odpowiedział Sancho. Poczciwy ten naród, a zwłaszcza naczelnik jego, dostojny Guakanagari, nie domyśla się pewnie zaszczytu jaki mu przeznaczono.
— Bądź roztropnym, Sancho, i wstrzymuj się od uwag niepotrzebnych. Lecz oto wioślarze nasi dążą ku ujściu owéj rzéki, i zdają się chciéć wylądować.
W istocie krajowcy skierowali się ku strumieniowi, co płynąc z głębi kraju rozkoszną przerzynał dolinę. Byłato rzéczka niewielka i płytka, ale żeglowna dla lekkich łodzi tuziemców; brzegi jéj wieńczyły gęstwie drzew rozłożystych, a Luis upatrzył niejedno rozkoszne miejsce, w którém chętnie byłby osiadł na zawsze z kochanką. Jednakże, wyobrażając sobie śród téj dziczy postać Mercedes, widział ją przybraną w aksamit i koronki, z urokiem wykwintności, właściwéj osobom wyższego urodzenia.
Gdy łódź wpłynęła do rzéki, Sancho zwrócił uwagę młodego hrabi na kilka czółen przybywających od wschodu w kierunku zatoki Akul, które zdawały się iść na spotkanie cudzoziemców.
Towarzysze ich ujrzeli także owę flotyllę, płynącą pod żaglem bawełnianym. Mattinao wydobył wązką opaskę złotą i włożył ją na głowę nakształt korony. Wtedy wszyscy krajowcy powstali z uszanowaniem, a Luis, wiedząc że ta ozdoba oznacza godność kacyki lennego, poszedł za ich przykładem. Młody kacyka, porzuciwszy za przekroczeniem granic podwładnego sobie kraju skromną rolę wioślarza, przybrał właściwą stopniowi swemu powagę i usiłował zawiązać z gośćmi rozmowę. Wymawiał często wyraz Ozema, a Luis mniemał że to jest imię ulubionéj jego żony; kacykowie bowiem, lubo poddanym wzbraniali wielożeństwa, sami po kilka przybiérali małżonek.
Przebywszy rzeką mil parę, łódź zatrzymała się przy dolinie, odzianéj w cały powab podzwrotnikowéj przyrody. Krajobraz czysto pierwotne miał wejrzenie; ale odwieczna praca mieszkańców okrzesała go z dzikości. Wszystko tu tchnęło owym wdziękiem niezrównanym, który zaciéra się zwykle pod wpływem dopiéro cywilizacyi. Mieszkania były składne, chociaż proste, jak potrzeby ich właścicieli. Kwiaty cudownéj woni i barwy rozkwitały na kobiercu z zieleni, a gałęzie drzew uginały się pod ciężarem wyborowych owoców.
Mattinao z żywą ciekawością przyjęty był przez poddanych swego kraju. Niewinne dzieci przyrody otoczyły Luis’a i Sancha, patrząc na nich jak na zesłańców nieba, chociaż słyszeli o przybyciu ich morzem. Sancho, skutkiem zapewne prostoty swych obyczajów, przypadającéj do naiwnego usposobienia Indyan, został wkrótce ulubieńcem tłumu. Luis udał się do mieszkania kacyki, starego zaś marynarza gromada zaprowadziła do wioski.
Gdy Mattinao pozostał sam na sam z Luis’em i dwoma przybocznikami, powtórzył znów kilkakrotnie imię Ozemy. Po chwili udzielił towarzyszom zlecenie, którego Luis nie zrozumiał; poczém kacyka zdjął złotą opaskę, ubrał się w suknię bawełnianą i dał znak gościowi aby szedł za nim. Zarzuciwszy tarczę na ramię i przypasawszy miecz tak, aby nie przeszkadzał w chodzeniu, Luis udał się w drogę, równie spokojny jak gdyby przebywał ulice Sewilli.
Mattinao powiódł towarzysza przez gaik, w którym pasorzytne