rzonemu morzu. W ciągu podróży Luis miał sposobność nauczenia jéj nieco po hiszpańsku, a sam obznajmił się jako tako z narzeczem dzikich; rozmowy ich zatém zwykle w obu naprzemian toczyły się językach. Mimo trudności oddania właściwego téj pogadanki charakteru, przytaczamy tutaj niektóre z niéj urywki.
— Biédna Ozemo! odpowiedział młodzieniec, umieszczając dziewicę tak, aby uderzenia okrętu najmniejszą ile możności sprawiały jéj przykrość; biédna Ozemo! musisz żałować Haiti i spokojnego ustronia jego lasów.
— Tam Kaonabo, Luis!
— Niewinna dziecino! Kaonabo nietyle jest straszny, ile wściekłość żywiołów.
— Nie! nie! Kaonabo bardzo zły! — On truje serce Ozemy. — Nie, Kaonabo — nie, Haiti!
— Ozemo, i nad tobą czuwa Opatrzność. Bóg tylko w téj chwili może cię ocalić.
— Co to ocalić?
— Bronić cię, Ozemo, czuwać nad twojém bezpieczeństwem.
— Luis broni Ozemy — Ozema tak chce!
— Drogie dziécię, pragnąłbym to z serca uczynić; ale co robić przeciw burzy?
— Co Luis robił przeciw Kaonabo? — Pobił, i musiał uciekać Kaonabo.
— To łatwa była walka dla rycerza uzbrojonego w miecz i tarczę; lecz taką bronią nie poradzi na morzu. Jedyną nadzieją naszą jest ufność w Bogu.
— Hiszpanie wielcy! — Ich Bóg także wielki?
— Bóg jeden jest wszędzie, Ozemo, w Hiszpanii i na Haiti. Przypominasz sobie com ci powiedział o miłości Jego i śmierci jaką poniósł dla naszego zbawienia; przyrzekłaś mi wtedy, że przybywszy do mojéj ojczyzny przejdziesz na wiarę prawdziwą.
— Ozema zrobi co Luis chce. — Ozema już kocha Boga Luis’a.