długo w bok okrętu ujrzano ciemną wyniosłość, w któréj majtkowie poznali skałę Lizbony. Zapewniwszy się o tém naocznie, admirał kazał zwrócić statek ku ujściu Tagu, oddalonemu na mil nie więcéj jak kilkanaście; lecz zamiar ten, ze względu na gwałtowność wiatru, z najwyższém połączony był niebezpieczeństwem. Zapomniano już wtedy o zatargach politycznych z Portugalczykami, bo wszyscy wiedzieli, że mają tylko wybór między portem jakimkolwiek, lub rozbiciem.
W godzinę późniéj la Nina tak blizko dotarła lądu, iż dobre oko mogło rozróżnić na nim ludzi. Byłato chwila zawieszenia między zgubą a ocaleniem, między śmiercią a życiem. W miarę jak statek posuwał się ku brzegowi, słyszano huk fali roztrącanych o skałę i widziano bałwany bijące u stóp jéj do wysokości dwupiętrowéj. Lizbona od strony morza zupełnie jest odsłoniętą, a brzegi portugalskie należą do najniebezpieczniejszych w Europie. Szczególniéj uragany południowo-zachodnie niejeden corocznie rozbijają tu okręt. Burza, któréj igraszką stali się nasi podróżnicy, niezmiernie była silną, zwłaszcza że zmienność wiatru stała się powodem niejednostajnego kołysania, tak zgubnego zawsze dla statków małego rozmiaru.
— Dobrze idzie, sennorze! zawołał Luis; kwadrans jeszcze, a wszystko będzie skończone.
— Masz słuszność, mój synu, odpowiedział Kolumb spokojnie; jeżeli fala rzuci nas na skałę, za kwadrans z kadłubu la Niny dwie deski ledwo zostaną razem. Żwawo, żwawo, mój dzielny