— Któż waszéj eminencyi zaręczy, dodał Quintanilla, że podróżnicy nasi nie powrócą?
— Genueńczyk, sennorowie, który z łaski naszych władzców otrzymał tytuł admirała, nie będzie pewnie skłonny do pozbycia się téj godności; odpowiedział prałat z urąganiem. Nikt dobrowolnie nie zrzeka się władzy i znaczenia, zwłaszcza gdy w oddaleniu spokojnie używać ich może.
— Niesprawiedliwym jesteś w sądzie o tym człowieku, odparła królowa. Nie wiedziałam o przybyciu jego do wysp kanaryjskich, i rada jestem żem usłyszała choć tyle. Jakże straszne w tych czasach mieliśmy burze, sennorze Saint-Angel!
— Tak straszne, miłościwa królowo, że marynarze Barcelony podobnych nie zasięgają pamięcią. Nie sądzę jednak aby Kolumb znajdował się wtedy w obrębie działania uraganów naszego pobrzeża.
— Ręczę, zawołał arcybiskup, że popłynął na brzegi afrykańskie, co spowodować może zatargi z Janem portugalskim.
— Oto król, nasz małżonek, rozwiąże tę wątpliwość, przerwała Izabella. Nie mamy oddawna wiadomości o Kolumbie; czy zapomniałeś o nim zupełnie don Ferdynandzie?
— Zanim odpowiem na to zapytanie, rzekł król z uśmiéchem, pozwólcie mi wytoczyć sprawę etykiety. Odkądto wasza wysokość dajesz publiczne posłuchanie po północy?
— Publiczne, sennorze? Wszak niéma tutaj nikogo prócz naszych dzieci, donny Beatrix z wychowanicą i kilku wiernych poddanych.
— To prawda, donna Izabello, lecz zapominasz o tych co czekają w przedpokoju.
— Wasza wysokość żartujesz; nikt o téj godzinie żądać nie może wstępu.
— Więc chyba paź waszéj wysokości, Diego de Ballesteros, fałszywie mnie zawiadomił. Nie chcąc przerywać wam rozmowy, przybył do mnie z doniesieniem, że jakiś człowiek dziwnéj powiérzchowności domaga się gwałtem widzenia z królową, utrzymując że pora spóźniona nic niéma do tego, gdyż Bóg zarówno noc jak i dzień przeznaczył na użytek człowieka. Kazałem go wprowadzić, i chcę być świadkiem posłuchania.
— Możeto zdrada, don Ferdynandzie?
— Nie lękaj się, droga Izabello; ramię moje i oręż obecnych tu rycerzów wystarczy na obronę nas wszystkich. Lecz słyszę kroki w przyległym pokoju: spodziéwam się w każdym razie, że nie okażesz obawy.
Drzwi się rozwarły i Sancho Mundo stanął w obliczu królewskiego stadła. Uderzająca zewnętrzność posłańca Kolumba ubawiła zgromadzonych, i wszystkich oczy z ciekawością zwróciły się na niego. Sancho dla większéj okazałości ustroił się w niektóre ozdoby indyjskie, a mianowicie w kilka złotych obręczy; trudno więc było poznać w nim marynarza. Jedna tylko Mercedes, przeczuwając łączność tego człowieka z wyprawą Kolumba, stłumionym okrzykiem zdradziła swoję radość. Królowa spostrzegła mimowolny ten objaw uczucia, i domyśliła się prawdy.
— Jestem królowa Izabella, rzekła, a tyś posłaniec Kolumba.
Sancho, mimo trudności jakich doznał w otrzymaniu posłuchania, dopiąwszy raz celu był jakby u siebie. Zaczął od przyklęknięcia, jak mu polecił admirał, a że przywykłym już był do palenia i żucia tytuniu, nie zapomniał wsunąć w usta kłaczek ulubionego ziela. Następnie, poprawiwszy ubrania, gotował się do stosownéj odpowiedzi.
— Miłościwa królowo! zawołał dość rubasznie, wiadomo każdemu że jestem Sancho Mundo, rodem z Moguer, jeden z najwierniejszych poddanych waszéj królewskiéj mości.
— Czy przynosisz wiadomość od don Kolumba?
— Tak jest, najjaśniejsza pani. Don Christoval wysłał mnie z Lizbony, sądząc że te łotry Portugalczyki nietyle zwrócą uwagi
Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/139
Ta strona została przepisana.