— Rozmówię się o to z szlachetnym admirałem. Lecz oprócz téj gwiazdy, mości Sancho, coś widział godnego uwagi?
Sancho przemyślał jeszcze nad odpowiedzią, gdy wszedł don Luis de Bobadilla. Młodzież przywitała go przyjacielsko, a Pedro Martir postąpił ku niemu kilka kroków.
— Pragnąłem, rzekł, zaszczytu obecności twojej, sennorze hrabio, jakkolwiek oddawna nie zostajesz pod moim kierunkiem; bo przypuszczam że tak zawołany zwolennik podróży rad będzie posłuchać opowiadania o cudownem odkryciu don Kolumba. Szanowny ten marynarz, obdarzony zaufaniem admirała, zezwolił na przyjęcie skromnéj wieczerzy naszéj. Przedstawiam ci, mości Sancho, don Luis’a de Bobadilla, hrabię de Llera, który niemało także tułał się po morzu.
— Wiem o tém, odparł Sancho, oddając z uszanowaniem lekki ukłon Luis’a, i cieszę się bardzo że go poznaję. Jeżeli wasza excellencya będziesz kiedy w okolicach Moguer, to racz nawiedziéć i chałupę starego Sancho Munda.
— Najchętniéj to uczynię, odpowiedział Luis z uśmiéchem. Lecz nie przerywam rozmowy tak zajmującéj w chwili mojego przybycia.
— Dobrze wszystko zważywszy, odezwał się Sancho poważnie, po ruchu gwiazdy polarnéj najwięcéj mnie to uderzyło, że w Cipango niéma dublonów. Trudno pojąć dlaczego w kraju gdzie tyle jest złota nie biją wcale piéniędzy.
Pedro Martir i uczniowie jego rozśmieli się z tego wyskoku.
— Pomińmy to pytanie, raczéj polityczne niż przyrodzone, zawołał Martir; ale coś widział szczególnego w sposobie życia tamecznych mieszkańców?
— Pod tym względem wyspa kobiét najwięcéj zasługuje na uwagę. U nas niewiasty zamykają się w klasztorach, lecz w Indyach całe wyspy zajmują w posiadanie.
— Prawdaż to? zapytało kilka głosów, czy rzeczywiście odkryliście taką wyspę?
— Widzieliśmy ją w oddaleniu i kontent jestem żeśmy tam nie wysiedli; bo mojém zdaniem w Moguer aż nadto jest kumoszek. Odkryliśmy potém rodzaj chleba rosnącego w ziemi. Dalipan; smacznato potrawa; nieprawdaż, sennorze de Llera?
— Mości Sancho, skoroś rzucił zapytanie, to chciéj sam na nie odpowiedziéć. Czyż mogę sądzić o płodach Cipango, kiedy nie byłem jak w Kandyi?
— To prawda, sennorze hrabio; zapomniałem iż temu tylko co widział godzi się mówić, a drudzy powinni słuchać i wierzyć.
— Czy Indyanie używają mięsa? zapytał jeden z obecnych.
— Tak jest, sennorze pożérają się wzajemnie. Wprawdzie ani ja ani don Christoval nie byliśmy nigdy proszeni na te biesiady; ale podług dokładnych obliczeń na wyspie Bohio spożywają corocznie tylu ludzi, ile w Hiszpanii wołów.
Słuchacze wydali okrzyk przerażenia, a Pedro Martir z niedowierzaniem potrząsnął głową.
— Co myślisz o ptakach przywiezionych przez admirała? ciągnął daléj rozmowę.
— Znam je, sennorze, a mianowicie papugi: to stworzenia tak mądre, że mogłyby odpowiedziéć na wszystkie zapytania wasze.
— Żartujesz, mości Sancho, odparł uczony z uśmiéchem; ale nic to nie szkodzi: puść wodze wyobraźni, i jeśli nie możesz oświecić, zabaw nas przynajmniéj.
— Bóg świadkiem, sennorowie, iż chciałbym z serca wszystko dla was uczynić; ale z natury tak jestem w prawdzie zamiłowany, że zmyślać zupełnie nie umiem. Trudno niewierzyć swoim oczom; byłem w Indyach i patrzyłem na wszystkie cuda tego kraju. Między innemi napotkaliśmy morze podobne do łąki, z którego wybrnęliśmy tylko cudem.
Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/146
Ta strona została przepisana.