jest wróżbą przyszłego spaczenia świętych zasad Zbawiciela, poprzednikiem srogich zawodów, na jakie pobożna jéj gorliwość miała być narażoną.
Rozgłos podróży Kolumba dziwnym urokiem otoczył morskie wyprawy. Nie uważano ich już za niegodne ludzi wyższego urodzenia, i wycieczki po oceanie weszły niejako w modę. Panowie, których posiadłości graniczyły z morzem śródziemnym lub Atlantykiem, na małych statkach krążyli nieopodal brzegów, przesadzając się w wystawności i przepychu; słowem duch epoki był zupełnie marynarski. Współubieganie się Portugalczyków pobudzało czynność Hiszpanów, i przyszło na to, że młodzieńców którzy domowéj pilnowali strzechy nazywano piecuchami, nie szczędząc im przycinków, jakie dawniéj spotykały przedsiębiorczych właśnie podróżników.
W końcu września 1493 roku na ciaśninie rozdzielającéj Europę od Afryki i łączącéj morze śródziemne z niezmierną przestrzenią oceanu atlantyckiego płynęło kilka okrętów, w różnym celu i kierunku, z których jeden bliżéj nas obchodzi. Byłto statek niewielkich rozmiarów, pod malowniczym żaglem trójkątnym, sunący w promieniach wschodzącego słońca, nakształt ogromnego ptaka, co z rozpiętemi skrzydły spieszy do gniazda. Zewnętrzne jego rozmiary nosiły cechę smaku i wykończenia. Na tylnéj części kadłubu widać było napis: Ozema; a sam właściciel, hrabia de Llera, z młodą małżonką znajdował się na pokładzie. Luis, zaprawny w częstych podróżach morskich, osobiście wydawał rozkazy, chociaż Sancho Mundo, dowódzca tytularny, krzątał się między majtkami z przybraną powagą zwierzchnika.
— Daléj dzieci! zawołał były sternik la Pinty, przytwierdzić dobrze tę kotwicę; bo mimo pomyślnego wiatru nie można zaufać wybrykom Atlantyku. W podróży z don Kolumbem wyjście nasze pod żagle było nader szczęśliwe, a jednak piekielny mieliśmy powrót. Donna Mercedes, jak widzicie, dzielnie się trzyma na morzu, i nikt przepowiedziéć nie zdoła jak daleko popłyniemy. Mówię wam, bracia, że w służbie takiego pana czekają nas zaszczyty i bogactwa; pamiętajcie tylko mieć zawsze dzwonki, gdyż ony zwabiają złoto, jak dzwony katedry sewilskiéj pobożnych chrześcian okolicznych.
— Mości Sancho, odezwał się głos Luis’a; niech jeden z majtków wlézie na przednią reję i niech rozpozna morze w kierunku północno-zachodnim.
Słowa te przerwały gawędę Sancha, który dopilnował wykonania rozkazu. Gdy majtek był na szczycie, Luis zapytał go co widzi.
— Sennorze hrabio, przy ujściu Tagu ocean pokryty jest żaglami.
— Czy możesz je zliczyć?
— Widzę ich szesnaście; a teraz oto wynurza się siedmnasty.
— A więc przybywamy w porę, moja droga! rzekł Luis radośnie, zwracając się do Mercedes; będę mógł raz jeszcze uścisnąć dłoń admirała przed powtórną jego wyprawą do Indyj. I ty zapewne jesteś tém ucieszoną?
— Przyjemność twoja, Luis, jest moją przyjemnością.
— Droga Mercedes, to chętne towarzyszenie mi w podróży tak ściśle nas połączy, że tylko w tobie żyć będę i zrobisz ze mnie co sama będziesz chciała.
— Dotychczas rzecz ma się przeciwnie, odpowiedziała hrabina; ty więcéj masz widoku nakłonienia mnie do tułaczki, niż ja zatrzymania cię w domu.