Admirał udzielił Luis’owi swoje błogosławieństwo i czule pożegnał Mercedes. Łodzie jedna po drugiéj opuszczać zaczęły statek, przesyłając zdaleka znaki pożegnalne. Chwil kilka jeszcze, a flota odpłynęła na południo-zachód, w kierunku krainy którą wówczas uważano za Indye. Przez godzinę jeszcze statek pozostał w miejscu, i młode stadło śledziło wzrokiem oddalających się przyjaciół; potém, rozpiąwszy żagle, szybko sunął ku Palos.
Wieczór był prześliczny, a powiérzchnia oceanu, gładka i spokojna, miała pozór ogromnego zwierciadła. Na tylnym pokładzie stał rozłożony namiot, w którym hrabiostwo zwykle przesiadywali; zewnętrzna jego powłoka składała się z płótna napuszczonego smołą, lecz w środku kosztowne makaty pokrywały jego ściany, tworząc salonik pełen wykwintności i wdzięku. Od strony okrętu schronienie to było zamknięte; od morza zaś wspaniała zasłona ukryć mogła małżonków przed wzrokiem ciekawych. W téj chwili uchylone jéj składy dozwalały oku bujać swobodnie po niezmierzonéj przestrzeni i przyjrzeć się słońcu zachodzącemu w barwie purpury.
Mercedes spoczywała na wezgłowiu, spoglądając tęsknie ku morzu, a Luis u stóp jéj przebierał po strunach gitary.
— Smutną jesteś, Mercedes, rzekł młodzieniec, pochylając się ku małżonce.
— Słońce zapada nad ojczyzną biédnéj Ozemy, drżącym głosem odpowiedziała Mercedes; okoliczność ta i widok bezgranicznego oceanu, uzmysłowienia wieczności, przypominają mi śmierć Indyanki. Istota tak dobra i niewinna nie będzie zapewne potępioną przed sądem Najwyższego, lubo ciemnota pojęć i namiętność nie dozwoliły jéj przeniknąć tajemnic naszéj wiary.
— Wolałbym, moja droga, abyś o tém tak często nie myślała; modlitwy twoje i msze odprawione za jéj duszę powinny cię były uspokoić.
— Czy prosiłeś admirała, rzekła Mercedes ze łzami, o czuwanie nad bratem Ozemy?
— Nie zapomniałem o tém, mój aniele, i pewny jestem że don Kolumb wywiąże się z przyrzeczenia. Pomnik dla młodéj Indyanki już jest ukończony: możemy żałować jéj straty, lecz niéma powodu opłakiwania tych, którzy doczesną pielgrzymkę na wieczny zamienili żywot. Ja sam, gdybym nie był twym mężem, zazdrościłbym może jéj doli.
— Serce moje, Luis, z rozkoszą przyjmuje tę myśl tak dla mnie pochlebną; lecz jestże ona prawdziwą? Szczęście jakiego doznajemy w wzajemnéj miłości, w połączeniu na zawsze swego losu, niczém jest obok błogości królestwa niebieskiego, któréj właśnie pragnę dla Ozemy.
— Nie wątp o tém, Mercedes; odbierze ona nagrodę niewinności i cnoty. Ale na honor! jeśli dusze zbawione doznają choć połowy tego szczęścia, jakiem bije me serce gdy ciebie przyciskam do łona, żałować ich niéma przyczyny.
— Nie mów tego, Luis! każemy w Sewilli, Burgos i Salamance odprawić jeszcze msze święte za jéj duszę.
— Jak chcesz, moja droga; niech je odprawią co rok, co miesiąc, co tydzień, byleś ty tylko była spokojną.
Mercedes wdzięcznie się uśmiéchnęła, i rozmowa małżonków stała się nieco swobodniejszą. Godzina upłynęła na owéj pogadance szczéréj i wylanéj, właściwéj tylko sercom prawdziwie kochającym. W chwili gdy słońce zanurzało się w morze, Sancho oznajmił że zarzucono kotwicę.
— Przybiliśmy do brzegu, sennorze hrabio, niedaleko Palos, o jakie sto sążni od miejsca z którego don Christoval w roku zeszłym odpłynął do Indyj. Czółno gotowe do przewozu, sennoro, a na pobrzeżu naszem, choć niéma wspaniałych pałaców i tumów; wasza excellencya znajdziesz jednak Palos, kościół Ś-téj Klary i warsztat okrętowy, trzy miejsca godne wspomnienia: Palos, że
Strona:PL James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb (cut).djvu/167
Ta strona została przepisana.