z jego portu wypłynął don Kolumb; święta Klara, że nas ocaliła w niebezpieczeństwie, skutkiem pobożnych ofiar złożonych u stóp jéj ołtarza: warsztat nareszcie, że w nim zbudowano okręt admirała.
— I dla innych jeszcze nader ważnych powodów: nieprawdaż, poczciwy mój Sancho? dorzucił śmiejąc się hrabia.
— Tak, wasza excellencyo, i dla innych jeszcze nader ważnych powodów. Czy sennora rozkaże wylądować?
Mercedes zezwoliła, i po upływie dziesięciu minut oboje małżonkowie znajdowali się już na brzegu, w tém właśnie miejscu, z którego przed rokiem odpłynęła wyprawa Kolumba. Ożywiona rozmowa kilku kobiét miejskich zwróciła ich uwagę, i wkrótce przekonali się, że przedmiotem takowéj była podróż do Indyj.
— Dziś, rzekła jedna z niewiast głosem podniesionym, don Christoval opuścił Kadyx. Dla tak wielkiéj wyprawy jak obecna, port nasz byłby za mały. Możecie mi wierzyć, bo mąż mój, jak wiadomo, ważny piastuje urząd na okręcie admiralskim.
— Szczęśliwaś, sąsiadko, że tak wielki człowiek zaszczyca go swoją łaską, odezwało się kilka głosów.
— Jakżeby mogło być inaczéj? Pepe towarzyszył mu w piérwszéj podróży i zawsze okazywał się przywiązanym. „Moniko, moja dobra Moniko,” mówił do mnie admirał po powrocie, „dzielny z twego męża marynarz! jestem z niego zadowolony, i myślę mianować go starszym na okręcie.” Takie były jego słowa, i Pepe mój pełni dziś obowiązki starszego przy boku admirała.