szybkością mknęła ku lądowi. Nawet z wytężeniem wszystkich sił nie zdołał jéj nadać innego kierunku; mało miał zatém nadziei, by go w tem miejscu nie wyśledziło bystre, a czujne oko Indjanina.
Niewiedząc, co począć, złożył w zamyśleniu wiosło i sięgnął po strzelbę, spodziewając się lada chwila napadu; w istocie, nie zdążył jeszcze ująć strzelby w dłonie, gdy kula tak blizko jego głowy zaświstała, że się cofnął zmieszany i jak długi rozciągnął na dnie łodzi. Za kulą rozległ się okrzyk i w tejże chwili z zarośli, pomachując siekierą, wyskoczył Indjanin na sam brzeg przylądka, o piasek którego uderzyła łódka. Sokole oko, widząc niebezpieczeństwo, zerwał się natychmiast i wymierzył fuzję. Jednak... przez chwilę się wahał: po raz pierwszy mianowicie godził na życie człowieka. Widząc wszakże, że pozostaje mu do wyboru: zabić lub być zabitym, pociągnął za cyngiel i Indjanin z okropnym krzykiem padł na ziemię. Uczucia, jakich w téj chwili doznawał Sokole oko, były nie do opisania. Żal i współczucie szły na przemian z tryumfem. Nabiwszy ponownie fuzję, wyskoczył z łódki i zbliżył się do Indjanina, który leżał na wznak nieruchomo; żył jednak jeszcze, gdyż wzrokiem powodził niespokojnie, bacząc na każdy ruch zwycięzcy. Widocznie oczekiwał śmiertelnego ciosu, jaki miał poprzedzić zdarcie skalpu; lecz Sokole oko, odgadując jego myśli, usiłował uspokoić śmiertelną obawę dzikiego.
„Uspokój się, czerwona skóro,“ przemówił, „nie masz się już więcéj czego obawiać; skalpowanie
Strona:PL James Fenimore Cooper - Na dalekim zachodzie.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.