Wróćmy teraz do obozu Indjan, gdzieśmy w jednym z poprzednich rozdziałów zostawili Sokole oko. Po owéj nieszczęsnéj przygodzie w lesie, złe chwile oczekiwały biednego jeńca. Pewnego poranku zebrała się dokoła niego cała horda dzikich; nastąpiła nic dobrego nie wróżąca cisza. Sokole oko zauważył, że kobiety i dzieci przygotowują strzałki z mocnych korzeni jodłowych, które zwyczajem indyjskim bywają wbijane w ciało więźnia i późniéj zapalane. Wtem zbliżyło się do niego trzech młodych Indjan i poczęło go wiązać powrozami. Starsi wojownicy wodzili tymczasem palcem po swych toporach, jakby próbując, czy są dostatecznie naostrzone.
Sokole oko nie opierał się wcale. Pozwolił spokojnie skrępować sobie ręce i nogi, i przywiązać się mocnymi skórzanymi rzemieniami do drzewa. Była to dlań jednak okropna chwila; śmierć w najsroższych męczarniach z pewnością nie minęłaby go, gdyby nie zaszło coś zupełnie niespodziewanego.
Usłyszano nagle w lesie jakieś dźwięki niezwykłe. Indjanie, jak jeden mąż, zerwali się i pilnie nadstawili ucha. Dźwięki owe były regularne i ciężkie, jakby kto wielkim młotem równomiernie w ziemię uderzał. Wgłębi lasu, między drzewami, ukazały się jakieś postacie i po kilku chwilach
Strona:PL James Fenimore Cooper - Na dalekim zachodzie.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział IX.
Jeniec w obozie indyjskim. — Niespodziewana pomoc. — Zrządzenia boskie.