naprzód w siodle, z czujnem okiem i uchem, pędził Kamienne serce przed siebie tak szybko, ile tylko pozwalała na to koniowi nierówność gruntu i ciemnie nocy.
Musiał przebyć po drodze wpław kilka strumieni i stromych parowów; na prawo i na lewo w niewielkiem oddaleniu rozlegały się stłumione ryki jaguarów i miauk szyderczy panter; on wszakże, niewzruszony wcale otaczającemi go niebezpieczeństwy, nieustannie mknął naprzód, aczkolwiek las z każdym krokiem stawał się wciąż dzikszym i bardziéj ponurym.
Przybywszy wreszcie do podnóża jednego pagórka, wstrzymał Kamienne serce konia, nie schodząc wszakże z niego, rzucił dokoła siebie badawcze spojrzenie. Grobowa cisza panowała wszędzie, wycie dzikich zwierząt milkło stopniowo w oddaleniu; żadnego szelestu nie można było dosłyszeć, prócz szmeru wody, przedzierającéj się przez rozpadlinę skały.
Ciemnolazurowe niebo było całe zasiane niezliczonemi lśniącemi gwiazdami; księżyc, pływający wśród białawych obłoczków, rzucał obficie srebrne swe promienie na wzgórze, którego pochyłość dzięki temu oświetleniu, dziwnie powabny stanowiła kontrast z pozostałą częścią krajobrazu, ukrytą w głębokim cieniu.
Kilka minut stał Kamienne serce, nieporuszony, jak posąg, i troskliwie przysłuchywał się najlżejszemu szmerowi; oparłszy palec na cynglu fuzji, w każdéj chwili na wypadek niebezpieczeństwa gotów był dać ognia.
Strona:PL James Fenimore Cooper - Na dalekim zachodzie.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.