Grupa wędrowców, dążących ciemną nocą przez odludną puszczę, składała się z czterech mężczyzn, z których dwoje wspierało chwiejące się kroki dziewczęcia; co najdziwniejsze, nieznajomi, w których z ubioru i barwy skóry, można było natychmiast poznać białych, nie mieli przy sobie ani ładunku, ani koni.
Nie zauważyli oni z początku obecności jeźdźca, który spoglądał na nich z żałością i politowaniem. Naraz jeden z obcych, sądząc z wszelkich pozorów, ojciec prowadzonego dziewczęcia, podniósł głowę i, spostrzegłszy Kamienne serce, zawołał po hiszpańsku: „Bogu niech będą dzięki! Jesteśmy uratowani. Mamy przed sobą wreszcie człowieka!“
Podróżni wstrzymali się; starzec tylko, co powyższe wymówił słowa, zbliżył się do Kamiennego serca, i rzekł doń nader grzecznie: „Pozwól pan zwrócić się do siebie z prośbą o to, czego się człowiekowi w pustyni nie odmawia: o pomoc i opiekę.“
Kamienne serce, wprzód nim odpowiedział, zmierzył nieznajomego badawczym wzrokiem. Był to mężczyzna lat wyżéj pięćdziesięciu, o rysach szlachetnych i poważnéj postawie. Włosy jego zbielały już na skroniach, lecz ruchy i ciemne oczy takiem tryskały życiem, jakby dopiero trzydzieści liczył. Bogactwo odzieży i szlachetność
Strona:PL James Fenimore Cooper - Na dalekim zachodzie.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział II.
Uratowana od śmierci. — Opowiadanie starca.