Krok za krokiem posuwali się naprzód podróżni z bronią w ręku, aż wreszcie w niewielkiéj odległości dojrzeli obóz indyjski. Czterech Indjan, nad lewem uchem których zatknięte sokole pióra naprowadzały na domysł, iż są wodzami, siedziało około ogniska i w milczeniu paliło po kolei fajkę.
Na rozkaz myśliwca podnieśli się zcicha meksykanie i każdy z nich schronił się za pniem potężnego drzewa.
„Pozostawiam was tu,“ rzekł Kamienne serce, „sam zaś udam się do obozu; zachowujcie się spokojnie, i, cokolwiek się stanie, nie strzelajcie, aż ujrzycie, że kapelusz swój rzucam na ziemię.“
Meksykanie skłonili, przystając, głowy, poczem Kamienne serce znikł w gęstwinie. Z miejsca, gdzie się podróżni znajdowali w ukryciu, łatwo można było widzieć, co się dzieje w obozie czerwonoskórych, a nawet, przy większem natężeniu i ciszy, słyszeć, o czém się tam mówi. Z tułowiem pochylonym naprzód, palcem na odwiedzionym kurku, wzrok zwróciwszy ku obozowi, oczekiwali meksykanie z gorączkową niecierpliwością chwili, kiedy trzeba będzie dać ognia.
Kamienne serce tymczasem zbliżył się do obozu, rozsunął nizkie krzaki i wstąpił w oświetlone przez światło ogniska koło. Zwolna kroczył ku Indjanom, a z uprzejmości, jaką odpowiedzieli na jego powitanie, łatwo można było poznać, że mąż, opiece którego powierzyli się meksykanie, nie był dla dzikich obcą osobą. W pierwszéj chwili uważał don Pedro okoliczność tę za szczęście, miał bowiem nadzieję, że Kamienne serce wpływem
Strona:PL James Fenimore Cooper - Na dalekim zachodzie.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.