mordercza walka pięciu mężów przeciwko piętnastu, walka tem zaciętsza, że każdy dobrze wiedział o tem, iż żadnéj litości spodziewać się nie może. Szczęście chciało, że podróżni posiadali pistolety; wypalili z nich w nieprzyjaciół, poczem zaczęli siec pałaszami. Z dwudziestu wojowników, dwunastu padło, ośmiu pozostałych szukało ocalenia w ucieczce.
Zgiełk walki dochodził do Hermozy, która, ukryta w oddaleniu w zaroślach, oczekiwała z niepokojem jéj rezultatu. Z pistoletem w ręku, przysłuchiwała się dzielna dziewczyna każdemu szmerowi, dochodzącemu bliżéj, gotowa w każdéj chwili bronić się odważnie. Nadszedł wreszcie ojciec i udzielił jéj wieści o tem, jak się wszystko odbyło; poczem cały orszak szybko udał się w dalszą drogę, dosiadłszy zdobytych na Indjanach koni.
Noc upłynęła na nieopisanie szybkiéj jeździe. Gdy słońce weszło, zbliżyli się wędrowcy do rozstajnych dróg, na których Kamienne serce pragnął się z nimi pożegnać, „Macie kilka już tylko mil do hacjendy; drogę do niéj łatwo znaleźć,“ rzekł.
„Nie, tak się nie rozstaniemy,“ odpowiedział don Pedro, „zanadtoś nas pan zobowiązał.“
„Zapomnij pan o wszystkiem!“ przerwał prędko Kamienne serce. „Pan wrócisz do majątku, ja zaś do swéj pustyni. Pamięć o was wszakże na zawsze zostanie ze mną! Bądźcie zdrowi!“ Rzekłszy to, uścisnął dłoń każdego, zawrócił konia i odjechał galopem.