W dwie godziny po rozstaniu się z Kamiennem sercem przybyli wreszcie meksykanie do hacjendy don Pedra. Radość ich rodzin, które zaczęły się już obawiać o swoich, z powodu długiéj ich nieobecności, była nadzwyczajną, gdy ich obaczyły wracających w zdrowiu.
Hermoza udała się natychmiast do swego pokoju, gdzie, padłszy na kolana, z złożonemi dłońmi cichą, lecz gorącą zmówiła modlitwę, dziękując Bogu za szczęśliwe swe uratowanie w pustyni. Skończywszy modlitwę, usiadła w fotelu i głęboko się zadumała. Nagle zerwała się, jakby obudzona ze snu głębokiego, i pociągnęła za dzwonek. Na ten znak otworzyły się drzwi i do pokoju weszła piękna, choć o kolorowéj skórze kobieta. Przywitawszy się radośnie, uklękła wdzięcznie u stóp młodéj swéj pani i, zwróciwszy na nią czarne swe oczy, zapytała: „Czego sobie życzysz, Hermozo?“
„Chciałam cię ujrzeć i trochę pogwarzyć z tobą,“ odpowiedziała młoda pani.
„O, co za szczęście!“ zawołała Nina — tak się nazywało dziewczę, — i wesoło klasnęła w dłonie. „Długom cię już nie widziała, a, o ile wiem, byłaś w podróży narażona na wielkie niebezpieczeństwa.“
„Któż ci to powiedział?“ zapytała Hermoza.
Strona:PL James Fenimore Cooper - Na dalekim zachodzie.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział IV.
W hacjendzie. — Wyjaśnienia.