wroga, napadając na niego samego. Radził on zwołać wszystkich gauchosów i pasterzy pospołu, by wspólnemi siłami znieść dzikie hordy indyjskie. Wszyscy jednogłośnie zgodzili się na to. Udano się na spoczynek, a nazajutrz wczesnym rankiem popędzili peonowie na swych szybkich rumakach w najrozmaitszych kierunkach do siedlisk gauchosów, by ich zaprosić do wspólnéj wyprawy na Indjan. W niedzielę zrana, ściągnęła z pampasów do chaty Wituh znaczna liczba uzbrojonych mężów. Odbyła się rada wojenna, wskutek któréj już z zapadnięciem zmroku kilkuset zbrojnych jeźdźców wyruszyło ostrożnie w pampasy. Tomasz z garstką gauchosów pozostał na straży przy rodzinie i chacie Wituh.
Po dwóch dniach nad ranem wpadnięto na trop Indjan. W południe wszczęła się mordercza walka, która się ukończyła zupełną porażką hord rozbójniczych. Mała tylko garstka zdołała ujść żywcem, resztę w pień wycięto.
Po sześciu dniach powrócili zwycięzcy z wielkim tryumfem do chaty Wituh, gdzie też natychmiast na ich cześć wydaną była ogromna uczta. Bawiono się wesoło dzień cały. Przy okazji Tomasz pozawierał układy o dostawę wielkiéj ilości skór. Nazajutrz pożegnali się serdecznie gauchosi z Wituh i jego rodziną, zwłaszcza zaś z Tomaszem, którego