Przyjedziemy do obozu, aż tu armują się na podjazd. I sam nawet wojewoda chce iść, już in procinctu[1] drogi, aż bieży obersztlejtnant od kurfistrza, nie życząc tej wojsku turbacyej, gdyż on sam, jako tam od nich pobliżej, może sufficere[2] temu eksperymentowi. Wojewoda rzekł: »Baba z woza, kołkom lżej. Niech też sobie przynajmniej tą jedną okazyą nadgrodzą, co tu jeszcze nic dobrego nie sprawili, a chleba siła zjedli«. Roztaszowaliśmy się[3] tedy, a ja po staremu intendo[4], jak Szwedow z tamtego miejsca wykurzą, zaraz jechać. Jeszcze tedy Prusowie nie wyskubli[5] się tam przeciwko nim, aż nam przychodzi ordynans od krola, żeby wychodzić do Polski.
Zadumawszy się ja na owe impedimenta[6], myślę sobie: »Miły Boże! podobno to do mojej intencyej niemasz Twojej świętej woli«. A wtym Rylski wchodzi i pyta: »A nasze zamysły w co?« Odpowiedziałem: »Podobno w nic«. Aż on rzecze: »Tak i ja rozumiem, że temu trzeba dać pokoj«. I tak sobie o tym dyszkurujemy, żeśmy i podpili, jako to moda polska. Przy owym podpiciu co się przypomnie afekt, to się ledwie nie łzami koloryzuje[7] trunek; a potym rozeszliśmy się. Noc nie dała snu na oczy, choć podpiłemu. Jużem i pieł więcej, żeby usnąć; żadnym żywem sposobem nie mogło to być. Tak to uprzykrzone w młodych ludziach są afekty. Mnie ani dobre mienie ani gładkość,