A już też dnieje; wymunderowawszy się[1] tedy, dragani na ich konie dobre powsiadali, swoje podlejsze na podworzu zostawili, nafassowali[2] muszkiety, czym kto mogł, kamykami, hufnalami, bo kul nie było; u owych tylko kilku powiązanych pożywili się w ładunki, co mogli znaleźć w ładownicach. Ów postrzelony jęczy przede wroty, przewraca się, bo go w kolano niejaki Jankowski, dragan, postrzelił hufnalami, a drugiego w tenże czas postrzelonego uprowadzili z sobą owa kupa.
Wołam tedy: »Ej, panowie, jedźc[i]e sobie, zaniechajcie nas!« — »O, nie może być, taki synu! Nie durno się nam tu wymkniesz, wykurzemy cię tu, jak jaźwca[3] z jamy«. Rzecze wachmistrz: »Jak nas będziecie infestować[4], pierwej wam pościnamy tych, co sam leżą związani«. Odpowiedzą: »Już my tamtych odżałowali; ale i ty nie woskrośniesz[5], pohański synu!« A zatym zaraz poczną się zmykać pod chałupę z ogniem: »Wychodźcież, pogańscy synowie, bo się dla was dostanie i ludziom ubogiem«. Odpowiem: »Zaraz, zaraz, moi mościwi panowie«. Idziemy tedy w tropie[6] dwadzieścia kilku ludzi, rachując i z swoją czeladzią, kolano z kolanem; a kazałem, jeżeliby nas obtoczyli, zaraz obrocić się zadniemu szeregowi frontem do nich, a plecami do przedniego szeregu, a nie strzelać, tylko