Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/130

Ta strona została przepisana.
 136
JAN III SOBIESKI.

— Módl się kozaku! — dał się słyszeć głos kierującego ezgekucyą oficera.
Szyderczy śmiech był odpowiedzią na te słowa.
— Strzelajcie! — zawołał kozak, — niech będzie przeklętą moja ręka, która chybiła.
Muszkietnicy podnieśli strzelby i wymierzyli.
— Ognia! — zakomenderował oficer.
Rozległ się huk wystrzałów.
W tej samej chwili głowa skazanego opadła na piersi.
Tymczasem Sobieski zwrócił się do swych towarzyszów i zbliżających się do niego podwładnych dowódzców.
— Dorszenko jest blisko, — rzekł, — trzeba się dowiedzieć o jego planach i o jego siłach! Musimy posłać do Żwań ca jakiego pewnego i odważnego człowieka, ażeby się przekonał, jak silnie obsadzone jest miasto!
— Ja udam się na zwiady, wodzu! rzekł jeden z podkomendnych dowódzców, przystępując do Sobieskiego.
— Wyślij mnie wodzu! — zawołał inny, podnosząc rękę do góry.
Sobieski zdawał się namyślać przez chwilę.
— Zostańcie tu wszyscy! — zawołał nagle, — ja sam udam się do Żwańca.
— Na to nie możemy pozwolić, wodzu! — dały się słyszeć głosy dokoła, — nie powinieneś się narażać na takie niebezpieczeństwo!
— Więc mnie przynajmniej zabierz z sobą! — rzekł jeden z podwładnych.
— Com postanowił, to uczynię! — zmienić tego nie można, — odpowiedział Sobieski, — ja udam się do Żwańca.
Nikt nie śmiał się opierać tym stanowczym słowom.
— Dajcie mi płaszcz i czapkę szpie ga! — mówił Sobieski dalej, — jako kozak dostanę się do miasta i otworzę wam bramy wieży! Ty udasz się ze mną aż pod miasto i pozostaniesz na; czatach, — rzekł do jednego z podkomendnych, — gdy o świcie na szczycie wieży zobaczysz chorągiew, będzie to znakiem, że macie przystąpić do ataku! Szturmujcie Żwaniec! Dokonajmy bez głównych sił zuchwałego dzieła, które powiększy naszą sławę!
Otaczający okrzykami wtórowali wodzowi.
— Następnie przyjdą nasze główne siły i połączą się z nami, a wtedy wyruszymy ze Żwańca, — mówił Sobieski dalej, — nic nas wówczas nie wstrzyma w zwycięzkim pochodzie i pokonamy buntowników!
Plan Sobieskiego otaczający, przyjęli z zapałem. Zuchwała odwaga wodza udzieliła się podkomendnym. Wszy scy patrzyli z podziwem na Jana Sobieskiego, który nie chciał się nikim wyręczyć w wykonaniu najtrudniejszego i najniebezpieczniejszego zadania.
Kilku oficerów przyniosło mu starą, podartą burkę rozstrzelanego i jego czapkę. Sobieski kazał sobie przystrzydz włosy jak noszą kozacy, włożył czapkę i okrył się burką.
— Naprzód, — rzekł do podkomen dnego, który miał mu towarzyszyć aż pod miasto, — do widzenia towarzysze! Gdy ujrzycie chorągiew na wieży w Żwańcu, to przypuszczajcie szturm do miasta! Ja wam otworzę bramę!
Sobieski, na którego napój Sassy nie wywarł żadnego wpływu, co było dowodem, że owej nocy Sassa wzięła niewłaściwą szklankę, przejęty był