Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/139

Ta strona została przepisana.
145
JAN III SOBIESKI.

dzibie swoich nieprzyjaciół. Okrucieństwa kozaków i Tatarów znane były powszechnie. Torturowali oni swych nieprzyjaciół bez litości. Gdyby Sassa dostała się w ich ręce, byłaby zgubioną.
Wszystko to jednak nie wstrzymało wiernej niewolnicy. Miłość kazała jej zapomnieć o tem wszystkiem.
Poszła wąskim, sklepionym korytarzem wieży i bez przeszkody dostała się do schodów.
Wchodziła na schody ostrożnie i po cichu.
Na górze doszedł do niej odgłos rozmowy. W kordegardzie wieżowej dwaj kozacy kłócili się o parę sztuk złota zrabowanych jakiemuś zabitemu.
Ślepa niewolnica zatrzymała się i słuchała. Przekonała się zaraz, przy pomocy swego ostrego słuchu, że drzwi od kordegardy były zamknięte.
Ostrożnie i cicho poszła dalej. Ręce jej dotykały wystających belek i części muru. Szukając natrafiła na inne schody.
Ponieważ domyślała się, że kozacy ujętego nieprzyjacielskiego wodza musieli osadzić w najbezpieczniejszem zamknięciu, poszła temi schodami, prowadzącemi na sam szczyt wieży.
W tej chwili rozległ się strzał, podobny do dalekiego grzmotu.
Oddział polski zbliżył się do miasta i zaczął je ostrzeliwać z armat.
Huk tych wystrzałów radością przejmował ślepą niewolnicę! Nadchodzili wybawcy! Teraz, jak sądziła Sassa, wszystko jeszcze dobrze skończyć się mogło. Sobieski jeszcze mógł być ocalony z rąk nieprzyjaciół.
Zagrzmiał ponowny wystrzał i musiał być skuteczny, gdyż Sassa usłyszała krzyki.
Drzwi kordegardy otworzyły się. Żołnierze Doroszenki wybiegli po schodach na dół.
Na ulicach powstał zamęt i ciżba. Nadciągający oddział nieprzyjacielski, o sile którego nie wiedziano, ostrzeliwał miasto! Kula właśnie uderzyła w mury otaczające Żwaniec. Gdyby padła na dom i wznieciła pożar, całe miasto byłoby w niebezpieczeństwie. Lada chwila jednak inna kula mogła wywrzeć taki skutek.
Kula ognista uderzająca w mur nie mogła sprawić żadnej szkody, mimo to nadbiegli kozacy i starali się ją zagasić.
Niebezpieczeństwo dla miasta było wielkie. Armat w niem nie było. Doroszenko nie posiadał ich, a w mieście był tylko stary moździerz nie przydatny do użytku.
Większa część kozaków i Tatarów otrzeźwiała, słysząc strzały armatnie. Tylko bardzo pijani leżeli jak martwi.
Doroszenko i jego podkomendni ukazali się na wałach. Straszny był widok, gdy nagle błysnął znów wystrzał i kula ognista wzniosła się w powietrze, w ciemności.
Żołnierze obsługujący armaty celowali dobrze. Kule padały częścią do wody w fosach, częścią do miasta, gdzie osada starała się zapobiegać ich niebezpiecznemu działaniu.
Położenie znajdujących się w mieście było jednakże zagrożone i Doroszenko myślał o przedsięwzięciu wycieczki, dla przyśpieszenia decydującej chwili. Wstrzymywała go od tego jedynie myśl, że to może główne siły polskie przedsiębiorą atak, gdyż w takim razie byłby ze swą przednią strażą zgubiony.
Miał zatem do wyboru albo ze swym oddziałem opuścić miasto i połą-