Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/150

Ta strona została przepisana.
156
JAN III SOBIESKI.


34.
Niespodziewana pomoc.

Czerwony Sarafan jeszcze podczas objazdu klatki poza miastem, udał się do miasta.
Straszny był widok tego czerwonego widma, tańczącego po trupach.
Śmiech jego miał coś przerażającego. Tylko obłąkany mógł tak śmiać się i tańczyć.
Kozacy znajdujący się w mieście usuwali się przed nim na bok. Oni nawet doznawali instynktownej trwogi na widok czerwonego Sarafana, którego wszyscy mieli za nadludzką istotę, za zjawisko zapowiadające nowy rozlew krwi.
Tańczące widmo przybliżyło się do wieży, pod którą w tej chwili nie było żadnej warty.
Popatrzył przez chwilę na wieżę, której górna drewniana część spaliła się.
Następnie pochylony zbliżył się do jej murów.
Zdawało mu się, że słyszy stłumione wołanie.
Twarz jego wyrażała najwyższe skupienie uwagi. Oczy miał szeroko roz twarte.
Co to było? Przez chwilę panowała głęboka cisza, następnie lekki jęk doszedł do niego.
Dokoła nie było widać nikogo. Słaby ten dźwięk musiał więc dochodzić do niego z wnętrza spalonej wieży.
Czyżby tam był jaki człowiek?
Czerwony Sarafan zbliżył się do bramy wieży — była zamknięta.
Stanowiło to niespodziewaną prze szkodę.
Ale czerwony Sarafan umiał sobie poradzić. Wszedł do znajdującej się obok wieży niskiej kordegardy i znalazł tam na ścianie na gwoździu kilka wielkich kluczy. Wziął je i powrócił z niemi do bramy.
Wkrótce znalazł klucz właściwy, włożył go do starego, zardzewiałego zamku i obrócił z całą siłą.
Otworzył bramę.
Nieznośna, silna woń spalenizny uderzyła go tak, że cofnął się na chwilę.
Ściany, schody, kamienne tafle podłogi były pokryte czarną sadzą. Na pół spalone kawały drzewa leżały dokoła.
U góry tliły się jeszcze niektóre w murze osadzone belki. Górna część wieży była zupełnie zburzona i światło z góry padało do dolnych części, które czerwony Sarafan przejrzał starannie i ostrożnie.
Poczerniały, bezładny chaos dokoła przedstawiał się strasznie.
Czerwony Sarafan dotknął na pół spalonych odłamów drzewa, leżących dokoła, — były jeszcze gorące.
Zręcznie przeskakiwał pomiędzy niemi.
Wtem ciężkie westchnienie dało się słyszeć wyraźnie z ciemnego tylnego korytarza.
Czerwony Sarafan wytrzeszczył oczy. Nie mylił się. W ciemnej części wieży znajdował się jakiś człowiek, o którym zapomniano.
Dziwny człowiek wymówił kilka niezrozumiałych wyrazów i wspinając się na opalonych belkach, dostał się na wąski, sklepiony korytarz.
Tu było tyle dymu, że zaledwie mógł oddychać.
Wdzierające się jednak powietrze rozrządzało powoli dym.
— Na pomoc! — wołał słaby głos.