Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/153

Ta strona została przepisana.
159
JAN III SOBIESKI.

— Więc ty nie poznałaś jeszcze jacy są ludzie? Więc nikt cię jeszcze nie skrzywdził? Nikt cię jeszcze nie skazał na głód i pragnienie?
— Było tak, Sarafanie! — musiała Sassa przyznać wspomniawszy o Jagiellonie.
— A gdy tobą poniewierali, gdy cię chcieli zgubić, czyś ich nie przeklinała i nie nawidziła? — zgrzytał zębami czerwony Sarafan, przejęty nieopisaną wściekłością i nienawiścią ludzi, — gdy cię deptali, skazywali na głód i pragnienie, traktowali gorzej niż psa lub konia, czy nic się nie oburzało w twojej piersi?
— Powiedz mi jednak, Sarafanie kto cię tak źle traktował? Skąd ci przyszły takie szatańskie myśli?
— Eh!... nie pytaj mnie o to!
— Czy nie masz matki... ojca?...
Czerwony Sarafan roześmiał się dziko.
— Czy nie masz dachu, domu? — pytała Sassa dalej.
— Nic!... nie mam nic!...
— Więc ja będę twoją pociechą Sarafanie! Jestem tylko biedną opuszczoną niewolnicą, nie mającą rodziców i ojczyzny, od dzieciństwa wychowaną w niewoli! Ty przynajmniej masz światło dzienne! Jesteś szczęśliwszym w po równaniu z biedną Sassą!
Czerwony Sarafan słuchał zdziwiony i patrzył na nieszczęśliwą.
— Wyrzecz się swojej nienawiści i dzikości, — mówiła Sassa dalej, — ukazujesz się raz tu, raz tam, tańczysz i śmiejesz się, jesteś tam zawsze, gdzie krew płynie, więc nazywają cię widmem, czerwonym Sarafanem i uciekają przed tobą. Gdy będziesz innym i lepszym, nikt nie będzie uciekać od siebie.
— Niech uciekają! — zawołał czer wony Sarafan, — powiedziałem ci już, że ich wszystkich nienawidzę! Nie pytaj mnie więcej, nic nie powiem.
— Daj mi rękę, Sarafanie! Czyż nie cierpimy jednakowo? — zapytała Sassa wzruszająco miękkim głosem.
Czerwony Sarafan doznał takiego wrażenia, jakby się przeląkł i wyrwał swoją rękę z rąk Sassy.
— Gdzie chcesz iść? — zapytała przestraszona.
— Do klatki! — odpowiedział czer wony Sarafan, — zostań tutaj, ukryj się!
— I ocalisz mojego pana? Czerwony Sarafan nic nie odpowie dział, wybiegł i wkrótce potem znikł w ulicy.
Dziki śmiech jego dochodził do ślepej niewolnicy, która znów pozostała sama.
— Co to jest? — mówiła składając ręce, — co się dzieje w duszy tego czło wieka, którego wszyscy nazywają wid mem? Czy on ocali mojego pana? Tak sądzę! Przecież ocalił mnie! I ja już go się nie boję! Jest to człowiek z ciała i z kości jak inni... tylko słysząc jego okropny śmiech, zdaje się, że jest obłąkanym! Ale on jest przy zdrowym rozumie! Głos wewnętrzny mi mówi, że nie napróżno udałam się do niego! Pozostań tutaj... ukryj się! To były jego ostatnie słowa! Zastosuj się do nich! W ciągu tych kilku godzin musi się wszystko rozstrzygnąć. Oby tylko niebo chroniło mojego pana.
Ślepa niewolnica upadła na kolana, złożyła ręce i modliła się.

35.
Ucieczka.

Hetman kozaków, który z oddziałem swoim stał za miastem w blizkości murów fortyfikacyjnych spostrzegł,