zwęglone kości, ażeby temu głupcowi pokazać, że mu się śniło.
Doroszenko i atamani pośpieszyli do kupy żarzących się węgli. Kilku kozaków pośpieszyło wraz z nimi, aby rozrzucać drągami żarzenie.
W klatce żelaznej nie było widać szczątków więźnia.
— Nie spalił się! uciekł! — mówiono.
— Ścigajcie go! — krzyknął Doroszenko, — szukajcie i złapcie przedewszystkiem czerwonego Sarafana! On mi wykradł z niewoli Sobieskiego!
Jeźdźcy rzucili się w pogoń za Sobieskim. Inni szukali czerwonego Sarafana.
Niesłychane wzburzenie zapanowało w obozie. Kozacy i Tatarzy biegali z dzikim krzykiem. Doroszenkę sam także szukał człowieka-widma.
Jezdni Doroszenki, którzy ścigali zbiegłego Sobieskiego, powrócili nic nie dokazawszy do obozu pod miastem.
Nie udało im się pochwycić zbiega. Noc sprzyjała jego ucieczce.
Hetman rzucał się na wszystkie strony. I czerwonego Sarafana nigdzie znaleźć nie było można.
Gdy jezdni zawiadomili hetmana, że Sobieski uszedł, wpadł on w największą wściekłość.
Klął i zaciskał pięści.
— Czemuż zaraz wczoraj nie zabiłem go szablą? — wołał zgrzytając zębami, — dlaczego zostawiłem go przy życiu? A teraz pomści się krwawo! Daleko jednakże ujść nie mógł! Za nim! Doroszenko w towarzystwie trzech atamanów opuścił obóz i puścił się na pola osłonięte ciemnością nocy. Pragnął wyszukać Sobieskiego. Głos wewnętrzny mówił mu, że on sam i jego sprawa były stracone, jeżeli ten zuchwały a rozdrażniony dowódzca polski zostanie wolny i przy życiu.
Wściekła pogoń rozpoczęła się.
Doroszenko i jego towarzysze udali się w kierunku w którym zbieg miał się oddalić według wskazania placówki. Pędzili galopem jak na wyścigi.
Nad ranem jednak dał się słyszeć głos przestrogi jednego z atamanów.
Jeźdźcy zatrzymali konie.
W niejakiej odległości spostrzegli na obszernej płaszczyźnie małe ognisko.
— To placówka nieprzyjacielska! — zawołał ataman, — nie powinniśmy się
pokazywać!
— Tchórze! — krzyknął hetman z wściekłością, — Jan Sobieski może tam jest! Chciał puścić się prosto ku placówce, gdy jeden z jego towarzyszy wstrzymał jego konia za cugle.
— Zginąłbyś tam, hetmanie! — zawołał, — czy nie słyszysz w oddali szmeru podobnego do brzęku pszczół? Tam jest armia nieprzyjacielska.
Doroszenko powstrzymał się i spojrzał we wskazanym kierunku.
Daleko w głębi był ruch. Noc osłaniała jeszcze płaszczyznę. Powoli ciemne punkta zaczęły się ukazywać w pośród niej. Oddział jezdnych widać było w oddali. Zbliżał się on do ciemnych punktów, złożonych z żołnierzy, którzy tam widocznie obozowali.
Ataman miał słuszność. W oddaleniu widać było wojsko!
Nagle poruszyli się żołnierze stojący na placówce koło ogniska. Zdawało się, że spostrzegają jeźdźców. Część ich dosiadła koni.