jąc gorączkowo rękojeść szabli, — mam z nim załatwić rachunek!
— Nie zapominaj hetmanie, że cię w pojedynku zwycięży! — szepnęła Jagiellona.
— Jeśli go znajdę, jeśli go spotkam, to będzie niedobrze! Zginie on, albo ja!
— Dodaj, jeżeli spotkasz go bez świadków, panie hetmanie, bo jeśli warta albo inni panowie będą w blizkości, to rzucą się i powstrzymają.
— Mój brat będzie działał ostrożnie! — rzekł kanclerz poważnie, półgłosem, — panuj nad swoją nienawiścią! my ją podzielamy! Znajdzie się sposobność usunięcia tego, co nam zawadza! Cierpliwości tylko!
— Cierpliwości?... Czyż mamy czekać aż nas wszystkich pokona, aż się wzniesie tak wysoko, że go dosięgnąć nie będzie można? — rzucał się hetman polny litewski, — postanowienie moje jest stanowcze! Gdziekolwiek go spotkani, to żywego nie puszczę! — Jeden z nas dwóch tylko może zostać przy życiu, ja albo on! Dla nas obu świat ten zaciasny!
Jagiellona uśmiechała się szatańsko.
Podnieciła hetmana polnego litewskiego tak, jak to było jej zamiarem.
— Przypomina mi się jednak, — rzekła, — że wiem, gdzie go później z pewnością spotkać będzie można.
— Powiedz mi, w którem miejscu Wojewodzino!
— Udaj się do galeryi zamkowej, hetmanie i zatrzymaj się w miejscu, w w którem się znajdują stare filary, a pomiędzy niemi w niszach posągi. Nie ma tam blizko żadnej warty. Czy wiesz hetmanie dokąd prowadzi przejście boczne z tamtego korytarza?
— Do apartamentu wdowy po kasztelanie krakowskim.
— Czyż potrzebuję więcej mówić? — szepnęła Jagiellona, której bladą twarz przebiegł uśmiech.
— Sądzisz pani, że Sobieski odwie dzi Maryę Kazimierę? — zapytał Pac.
— Z pewnością złoży jej wizytę, hetmanie!
— Dobrze! Dziękuję ci wojewodzino, rzekł hetman litewski, — gdy Sobieski ukaże się około filarów, — rozstrzygnie się sprawa pomiędzy nami.
Skończył się festyn. Przebrzmiały dźwięki muzyki. Król i królowa udali się do zajmowanego przez siebie pawilonu zamkowego.
Światła w wielkiej sali tronowej pogasły. Goście oddalili się. Mieszkający w zamku, a w ich liczbie nowy wielki marszałek koronny Sobieski, udali się do swych apartamentów. Powoli cisza zapanowała w zamku. Paziowie, lokaje i inna służba po utrudzeniach dnia poszli na spoczynek do przeznaczonych dla siebie w odległym pawilonie pokoi.
Tylko miarowy chód wart przerywał głęboką ciszę. Na dole przed wielkiemi głównemi drzwiami i przed mieszkaniem królowej stali halabardnicy.
Na dole w krużganku na górze w wielkiej galeryi, oraz tu i owdzie w korytarzach, latarnie rzucające słabe, nie pewne światło, paliły się przez całą noc.
W tem na końcu długiej galeryi ukazała się postać człowieka, ubranego w długi, ciemny płaszcz.
Na dworze powietrze było burzliwe, wiatr dostawał się kilkoma otwar-