Strona:PL Jan III Sobieski król Polski czyli Ślepa niewolnica z Sziras.djvu/189

Ta strona została przepisana.
195 
JAN III SOBIESKI.

Odetchnął głęboko i roześmiał się swoim zwyczajem.
Stojąc przy otworze, spostrzegł Sassę.
Patrzył na nią przez chwilę nieruchomy.
— Śpi, — szepnął, — gdy się obudzi, to sobie sama da radę.
I i oddalił się z miejsca, w którem ślepa niewolnica leżała pod drzewami, aby dalej prowadzić swoje awanturnicze życie.
Nie zaszedł jednak daleko.
Gdy zbliżył się do miasta, ujrzał nagle oddział straży miejskiej.
Chciał przejść koło tych ludzi, śmiejąc się, przyszli oni jednak do siebie z przestrachu, jakim ich przejął widok tego, którego uważali za zginionego.
— Oto on! czerwony Sarafan! — wołali — schwytać go! Nie zginął! Jest nieśmiertelny!
— Zobaczym! Zabić go! Zakłóć! — rozkazał dowódzca oddziału.
— Nie! nie trzeba go zabijać! — zawołało kilku, — weźmy go do miasta! Jeżeli go tu zostawimy, to znów powróci żywy! Zabierzmy go do miasta i złóżmy do trumny zmarłego robotnika, który dziś ma być pochowany! Z trumny nie wyjdzie! Tym sposobem pozbędziemy go się raz na zawsze!
— Złożyć go do trumny zmarłego, — zgodzili się wszyscy, — niech go umarły zabierze z sobą do ziemi! Umarł on przez niego, więc go od siebie nie puści! Jeżeli dobrze zagwoździmy trumnę, upiór ten, zapowiadający rozlew krwi, nie będzie się mógł wydobyć! Czerwony Sarafan patrzył na tych ludzi ze zdziwieniem, następnie roześmiał się i rzekł do nich kilka słów.
Nie słuchali go jednak, ale związali i powlekli z sobą.
Dotychczas wszędzie na czerwonego Sarafan spoglądano z pewną obawą i nikt się nie ważył go zaczepiać, — tutaj po raz pierwszy spotkało go nieznane dotąd niebezpieczestwo. Mieszkańcy Żwańca nie uciekali przed nim, lecz widocznie mieli ochotę uśmiercić widmo wojny, ukazujące się niespodziewanie w różnych miejscach.
— Na nic się to nie przyda, — mówiono w mieście, gdy straż z okrzykami tryumfu prowadziła czerwonego Sarafana przez ulice, — temu nikt nie nie zrobi! Czy nie widzicie, jak się z was śmieje? On nie umrze! Cokolwiekbyście mu zrobili, żyć będzie. Czyż nie był pogrzebany żywcem w podziemiu? Czyż nie sądzili wszyscy, że musi zginąć? A jednak jest tu znowu i śmieję się!
— Do trumny go! — wołali inni.
Nie brakowało wiele do ukamienowania czerwonego Sarafana przez rozdrażniony tłum. Straż miała nie mało trudności, ażeby go uchronić i zamknąć do aresztu, w którym miał zostać, aż wszystkie przygotowania ukończone zostaną.
Tymczasem w lesie dwie kobiety z poblizkiej wioski zbliżyły się do miejsca, w którem Sassa leżała bez przytomności.
Spostrzegły one biedną dziewczynę i przystąpiły do niej.
— Śpi, — rzekła jedna, — to jakaś obca.
— Jest blada i musi być słabą, — zauważyła druga.
— Zdaje mi się, że się poruszyła.
— Wody! — jęknęła ślepa niewolnica, którą podczas wydobywania się z podziemia utrzymywała przy siłach tylko gorączkowa żądza wolności, obecnie zaś wycieńczenie wzięło górę.